środa, 19 sierpnia 2009

Słowa...

Minęło trochę czasu… Czasu, w którym zabierałam się do napisania kilku słów przed wyjazdem, ale też czasu, gdy jestem już w Polsce. Wciąż brakuje słów. Nie wiadomo od czego zacząć, gdy pada pytanie: „jak było?”. W głowie i w sercu wciąż „nieuczesane” myśli, wrażenia, które powoli układam, by wytworzyć pewien obraz, a raczej mozaikę tego, co działo się przez te 11 miesięcy.

Na drzwiach makatka mongolska. Na niej jurty, wielbłądy… Za oknem okrzyki dzieci. Co chwilę podchodzę do niego, by poobserwować bawiące się brzdące. Widok jest jednak nieco inny niż z budynku w Amgalan. Patrzę na nie „z góry”, z czwartego piętra bloku w Grajewie. Nie mogę krzyknąć, by zeszły z kontenera, czy aby nie czepiały się bramki na boisku, bo może się przewrócić. To są inne dzieci. Nie moje… Je pilnują mamy, bądź babcie, ubrane są w czyste, kolorowe ubranka, bawią się w piaskownicy ładnymi zabawkami, jeżdżą na kolorowych rowerkach… Odchodzę od okna i patrzę na nierozpakowany plecak. Minął już tydzień… Chyba każdy wolontariusz rozumie to uczucie… Kawałek serca zostało tam, w Mongolii.
Rok trudnej, jednak jakże radosnej i budującej pracy. W sercu dziwna pustka, że cos się zakończyło. „Coś” – przygoda, spotkanie, pewnego rodzaju lekcja? Różnie możnaby było nazywać ten niesamowity czas. Czas, w którym Pan tak wiele pozwolił mi doświadczyć. Czas wypełniony czasem łzami, zwątpieniem, upokorzeniem… Nie to jednak zapisuję w mym sercu! Najdroższe i niedoodebrania są chwile te kojące niezwykle-zwykłe, spędzone z dziećmi, w których nieraz nie trzeba było słów – wystarczył uśmiech, przytulenie.

Za ten niezwykły czas pragnę podziękować przede wszystkim Najwyższemu, że posłał mnie właśnie w to, a nie inne miejsce! Następnie Rodzicom za zaufanie, jakim mnie darzą co do moich pomysłów. Moim Bliskim i Przyjaciołom, którzy przez cały ten czas niezawiedli mnie wspierając „całą wspieraczką”! Salezjańskiemu Ośrodkowi Misyjnemu – za możliwość wyjazdu! Ludziom dobrej woli, którzy wsparli mnie finansowo, którzy organizowali zbiórki na rzecz naszych dzieci. Wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób przyczynili się, że mój wyjazd, pobyt i powrót przebiegł bez większych problemów, łagodniej.
I na koniec – memu Kochanemu za to że Był i że Jest ze mną w tym niezwykłym dla mnie czasie!!!

Za wszystkie cuda, jakie dane mi było przeżyć w tym roku –BOGU NIECH BĘDĄ DZIĘKI!
Z pamięcią w modlitwie – Iwona sister

wtorek, 7 lipca 2009

Krótko przed snem...



„Musimy się starać poznać Boga przede wszystkim przez to, żebyśmy byli coraz wierniejsi temu, co w nas jest najlepsze, najgłębsze, najczystsze. Bo w człowieku są bardzo różne poziomy i czym ty jesteś, to wynika z tego, czemu ty jesteś wierny, jakim twoim dążnościom jesteś wierny, za którymi idziesz. I niestety bardzo często człowiek nie idzie za tymi najgłębszymi i wyobraża sobie, że jest sobą, a nie jest sobą, bo nie wie, kim jest. Bo ty możesz być sobą, odnaleźć siebie, jeżeli pójdziesz za tymi natchnieniami, które w tobie są najbardziej autentyczne, najbardziej Boże i najbardziej twoje”.
Fragment książki „W głąb misterium” ojca P. Rostworowskiego

Odkryć siebie do końca… czy to możliwe? Czy w 100% jesteśmy w stanie powiedzieć o sobie „jestem taki, jestem owaki”?! Zmieniamy się. Kreują nas sytuacje, zmieniają nas ludzie. W konfrontacji z nimi stajemy przed wyborem: zaprzedać siebie, swoje dotychczas odkryte i wypracowane JA, bezrefleksyjnie ulec chwili, by zostać zaakceptowanym, by poczuć się lepiej porzucając własne ideały albo podjąć walkę. Stoczyć bój o obronę PRAWDY, ideałów, które zostały nam (za)dane.
Zaprzedać siebie… Utracić światło, które do tej pory wskazywało drogę, które rozświetlało ją w gąszczu dylematów moralnych… Albo być wiernym do końca wbrew wszystkiemu. Podążać za tym, co w sercu najważniejsze – za PRAWDĄ, która nie od razu pokazuje swoje piękno.
Wierność PRAWDZIE ponad wszystko, niczym Ten, który zawisł na krzyżu…
Dobranoc*

środa, 1 lipca 2009

Miracle (cud)




Podczas porannej kawy z klerykiem Arnoldem rozmawiamy na temat religijności w Mongolii. Temat dość głośny ostatnio, bowiem sprawdzeniu podlegają wszelkie stowarzyszenia i kościoły. Grupa podejrzliwych o nielegalne praktyki religijne ludzi nie ominęła również naszej wspólnoty – akurat odprawialiśmy mszę. Zostawili nas na szczęście w spokoju.
Arnold nawiązuje do ostatniego spotkania z jednym z Mongołów, który zainteresowany ciemnoskórym mężczyzną zapytał, co robi w Mongolii. Gdy dowiedział się, że jego rozmówca jest przyszłym księdzem – lekko zbulwersowany powiedział: „pokaż mi swojego Boga”. Arnold użył trafnej wg mnie metafory, porównując Boga do wiatru, którego nie można dostrzec, lecz można odczuć Jego obecność, dostrzec owoce Jego działania… Od tych słów przeszliśmy do tematu cudów w naszym życiu. Nasz brat opowiedział mi o ciężkiej chorobie, którą przeszedł wiele lat temu. Miał być poddany operacji. W momencie, gdy był do niej przygotowywany, wszelkie dolegliwości przeszły. Zablokowane od guzów gardło zaczęło normalnie funkcjonować. CUD! Wspomniłam na podobną sytuację, która dotknęła również mnie. Ponad 10 lat temu, przygotowana do operacji, poddałam się kontrolnemu usg. Lekarze nie wierzyli. Poprzednie guzy wielkość pomarańczy „zniknęły”. Jak nie wierzyć w cuda, jakie Pan czyni w naszym życiu?!
Współczuję ludziom niewierzącym. Tym, którzy nie mają nadziei. Którzy nie mają Kogoś, do kogo mogą się zwrócić w potrzebie z wiarą o cud. Chciałoby się wyjść na ulicę i krzyczeć: „uwierzcie!” Być może potrzebują czasu, być może potrzebują cudu w swoim życiu, by móc uwierzyć, by poczuć się wybranym.
„O cuda, cuda, cuda niepojęte. Cóż Ci się Jezu spodobało we mnie?!” Często zastanawiam się nad tymi słowami, bowiem dostrzegam coraz więcej cudów w moim życiu.
Kolejnym CUDEM, jakiego Pan pozwala mi doświadczać w moim życiu jesteś Ty. Wierzę, że Wspólnie doświadczymy ich wielu…
Kończąc tę refleksję życzę wszystkim moim bliskim i dalszym wiary w CUD!

poniedziałek, 8 czerwca 2009

"Coś się kończy, coś się zaczyna..."

W miniony piątek uczestniczyliśmy w uroczystym zakończeniu szkoły naszych podopiecznych. Sześciu naszych chłopców w odświętnych togach, z niewysłowioną radością na twarzach otrzymało dyplomy ukończenia szkoły Don Bosco i tym samym zdobycia zawodu. Patrząc na tych młodych mężczyzn śpiewających dumnie hymn Mongolii – moje serce mało nie wyfrunęło z dumy!;))) Radość wielka tym bardziej, iż jest to rok, w którym tak wielu naszych podopiecznych ukończyło szkołę. Niestety, edukacja zostawia wiele do życzenia, ale czemuż się dziwić, gdy większość z tych osób przed przybyciem do naszego domu nie wiedziała czym jest szkoła i rozpoczynała naukę np. w wieku 16 lat? Istotowość edukacji trzeba więc nieustannie wpajać, szczególnie najmłodszym dzieciom, które w miarę normalnie rozpoczęły szkołę. Wielu z nich nie zdaje sobie sprawy jak ważną jest ona dla ich przyszłości, uważając, że nauka np. języka angielskiego jest zbędna.
Wracam jednak do tego wyjątkowego piątku. Nie mogę pominąć jakże ważnego faktu, jaki miał miejsce w ten dzień! Jeden z naszych wychowanków – Sanczulun – otrzymał medal, gdyż okazał się najlepszym uczniem w szkole! Chłopak naprawdę inteligentny, do tego niesamowicie zdolny plastycznie.
Co dalej z naszą młodzieżą?! Obecnie odbywają praktyki, po ich zakończeniu winni poszukać pracy i opuścić naszą placówkę. Prawda nieco brutalna, jednak czas „ochronki”, sprawowania opieki kiedyś się kończy. Wyposażeni w wiedzę, doświadczenie muszą stawić czoła rzeczywistości i zacząć żyć na „własny rachunek”. Większość z nich to chłopcy inteligentni i zdolni, cześć nieco leniwa, jednak myślę, że rzeczywistość zweryfikuje ich poczynania pokazując, którą drogą należy iść!
Na koniec po raz kolejny chcę podziękować wszystkim opiekunom adopcyjnym, którzy zaglądają na mój blog i dzięki którym ci młodzi mogli ukończyć szkołę średnią. To dla nich niesamowity prezent, a zarazem szansa, by to, co otrzymali, móc konstruktywnie wykorzystać. Wręczone dyplomy stanowią dla nich dowód i zachętę, że przez ciężką pracę, upór można coś w życiu osiągnąć wyznaczone cele!
Z serdecznym pozdrowieniem z deszczowego, ale jak zawsze radosnego Amgalan -Iwi

wtorek, 2 czerwca 2009

Poranna kawa...

Jeden z moich karniewskich znajomych powiedziałby: "Przecieramy zaropiałe oczęta!". Czynię to niezwłocznie przy kubku naturalnej kawy, którą jakże cieżko tutaj dostać. Na szczęście-są Tacy, którzy przebuszują całe Ułaanbaator, żebym mogła się nią raczyć o poranku! Ale nie o kawie miała być mowa. Może jeszcze tylko tyle, że nie mogę się doczekać, kiedy napiję się jej z mamcią!;)
Mamy wtorkowy, bądź środowy poranek-nie orientuję się. "Studenci" w oczekiwaniu na naszego zwariowanego kierowcę grają w kosza. W moich oczach są "nie do zdarcia". Wracają z praktyk wieczorami-szybka kolacji i na boisko! Cóż-z daleka widać duch salezjański!;) Pogoda jak na razie dopisuje, choć w zeszłym tygodniu wróciły minusowe temperatury i padał śnieg. Mamy nadzieję, że nasze ziemniaki przetrwają te anomalie pogodowe!
Maluchy mają wakację. Kilkoro chorowało (łącznie z fr.Wiktorem), na szczęście w "zbiorowych zachorowaniach" możemy liczyć na naszego polskiego ambasadora (z wykształcenia jest chirurgiem), który jest niezawodny! Niestety-jeszcze tylko przez 2 miesiące, bowiem zamykają ambasadę polską w Mongolii;( Nie możemy więc więcej chorować!
W poniedziałek obchodziliśmy Dzień Dziecka, ale nie tylko. Mongołowie obchodzili w tym dniu również Dzień Matki. Było to święto państwowe. Dodatkowo urodziny miał Mongołdziu, zwany Dzidzikiem. Które? I tu mamy zagadkę. Chłopiec utrzymuje, że ma 7 lat, podczas przyjęcia nie otrzymaliśmy dokumentów, ze specjlistycznych badań zębów wynika zaś, że ma 10. Nieprawdopodobne... Pamiętam, gdy słyszałam o dzieciach z Afryki, które nie znają dat swoich urodzin. Wydawało mi się to niemożliwe... a jednak...
Nie mniej jednak było bardzo radośnie! Większość dzieci pojechała z życzeniami do mam. Tych, których nie mają rodzin, usadziliśmy w naszej niezawodnej Toyocie i pojechaliśmy na małą wycieczkę. Zza okna samochodu rozciągały się niesamowite widoki, wszystko się zazieleniło, obudziło do życia. Mężczyźni na koniach poganiający stada owiec, krów, koni... przestrzeń, dzikość.. Nawet dzieciaki były pełne zachwytu! Po odwiedzeniu Czingisa rozbiliśmy się nad rzeką. Wspólne gry, śpiewy... Radości serca aparat nie uchwyci. Po powrocie grill z tymi, którzy zdążyli wrócić, msza św. Zmęczeni totalnie udajemy się na spoczynek. To był piękny Dzień Dziecka i Dzidzika!;)
Czekamy wciąż na decyzję o przeniesieniu się. Ogarnęliśmy z grubsza spalony budynek, nie mamy tu jednak wody, przez powybijane szyby i dziury w ścianach przedziera się zimno. Nie zostajemy jednak sami w potrzebie. Pan zsyła Aniołów Stróżów!
Warzywa w szklarni zaczynają mówić "dzień dobry". Ks. Wiktor z niecierpliwością czeka na pomidory i ogórki. Póki co mamy problem z pieleniem i odróżnieniem warzywa od zielska;) Serducho cieszy się na widok swojskich warzyw, które dzieciaki będą mogły wcinać!
Cóż więcej?! Radość dookoła, choć wyjechały dwie "nieprzeciętne" Polki z UB -Lucynka i Ola;(.

Uciekam na śniadanie z maluchami:)

wtorek, 26 maja 2009

między ciszą a ciszą
sprawy się kołyszą
i idą
i płyną
póki nie przeminą (…)



Cisza na moim blogu wywołała niejedne ponaglenie, cobym obudziła się i „skrobnęła co nieco”. Nie była to zwykła cisza. Podczas niej tysiące spraw się „kołysało i nadal kołysze”. Ostatni miesiąc był bogatym w przeróżne nieplanowane, nieprzewidziane i nie zawsze miłe sytuacje.
Począwszy od zerwanych kabli z prądem przez ciężarówkę, która przywiozła nam piach, napięcie w gniazdkach o mocy 400V, dalej upadek jednego z pracowników mongolskiej „firmy energetycznej” (pełen złości, iż źle wykonał pracę, poproszony o korektę - wspiął się na kilkumetrowy słup bez pasa asekuracyjnego), braku Internetu przez ponad 2 tygodnie, pożar w naszym budynku po przyjęcie nowego chłopca, wyjazd 5-dniowy na Gobi, prace w szklarni i obecnie trwające wakacje dzieci.
Nie wierząc w opinię, iż Amgalan jest przeklęte, starałam się patrzeć na te wszystkie sytuacje z nadzieją, że kolejny dzień będzie lepszym, spokojniejszym. Czasem ręce i duch opada na wieść o nowym nieszczęściu… Jednak to wszystko pozwala jeszcze bardziej dostrzec bogactwo, jakim jesteśmy obdarzeni – zdrowie dzieci, radość, która nie znika z ich twarzy, energię tryskającą z ich wnętrza każdego dnia! Każdy gest, uśmiech daje siłę, daje moc, by wstawać i stawiać czoła kolejnym „bad news”, by powtarzać w duchu „dzisiaj będzie dobry dzień”!

Z serdecznym pozdrowieniem dla tych, którzy się upominali o wieści z Amgalan

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Najświeższe wieści z Amgalan!


Szybko, bowiem przed lekcją mongolskiego, spieszę donieść o najnowszych newsach z mego ukochanego Amgalan!


1) Rano, w kuchni o "mały włos" nie oberwałam w głowę kafelkiem, który się odkleił od ściany!

2) W tym miesiącu kończymy naukę języka!Chwała Panu-nie było łatwo!Teraz zostanie tylko praktyka;)

3) Planujemy pracę w naszych szklarniach! Wczoraj otrzymałam siatkę nasion przeróżnych kwiatków od fr.Paula! Cieszę się jak dziecko na widok cukierka! Zasadziłam już w doniczce koperek, coby nasza kuchnia była bardziej zielona!

4) Rozpoczęliśmy budowę nowego ogrodzenia Amgalan. Musimy postawić solidny "mur", chcąc opuścić obecne miejsce zamieszkania...

5) Trójka naszych podopiecznych skończyła szkołę w Don Bosco! Co teraz?! Studia?!...

6) Mamy koleją krówkę...

7) Za tydzień wraca ks. Wiktor z Polski!

8) Wiosna, wiosna i jeszcze raz WIOSNA dookoła!!!

To tyle na dziś! Dobrego dnia wszystkim odwiedzającym!