poniedziałek, 16 marca 2009

W ciągłym zadziwieniu…


Za miesiąc będziemy obchodzili Święta Wielkanocne. W związku z tym wybrałyśmy się z Martą do Ulaanbataar, by dokonać zakupu potrzebnych nam materiałów do wykonania kartek świątecznych z dziećmi. Wspomnę, że nasze lekcje języka mongolskiego wydają coraz lepsze owoce, zatem częściej udajemy się same po zakupy, podczas których jesteśmy w stanie dowiedzieć się o ceny niezbędnych rzeczy, możliwość wystawienia rachunków. Oczywiście nieustannie wzbudzamy zainteresowaniem swoim wyglądem (aż tak bardzo nie przytyłyśmy!;)), kolorem oczu, blond włosami. Przestaje nas dziwić fakt, gdy biorą nas za „oros chun” (Rosjanki), gdy w sklepach, czy na ulicy, gdy o cokolwiek pytamy (oczywiście po mongolsku!), w odpowiedzi słyszymy łamany język rosyjski;).

Idziemy na tramwaj. Radujemy się ciepłym dniem, podziwiając otaczające nas wokół góry. Co raz ktoś nas zaczepia, przysłuchuje się obcemu językowi… Tramwaj nr 4 stoi z otwartymi drzwiami. Wchodzimy do środka, zajmujemy w miarę wyglądające na czyste siedzenia. Po chwili przychodzi pani z butelką wody, którą zaczyna polewać po podłodze i wszystkich wyprasza. Zaczyna zamiatać. Czekamy na inny tramwaj ok. 15 min. Żaden nie nadjeżdża. Przyglądamy się maleńkiemu, słodkiemu pieskowi, który jeśli nie wykaże się sprytem – szybko skończy swój żywot pod jednym z samochodów. Niestety – taki widok można spotkać bardzo często. Gromady dzikich psów wałęsających się po ulicach stanowią normę.

Nasza „czwórka” jest już czysta, więc wsiadamy z powrotem. Piasek zmieszany z wodą polewaną przez panią daje średni efekt, kurz unosi się w powietrzu dusząc pasażerów. Zasłaniam się szalikiem. Najważniejsze, że jest w środku ciepło! Czekamy kolejne 15 min. na odjazd. Ktoś wbiega do ruszającego tramwaju. Gdzie można kupić bilety? Zazwyczaj w miejskich środkach lokomocji można się spotkać z rodzinnymi biznesami: mężczyzna za kierownicą, żona, lub ktoś z rodziny chodzi po autobusie, czy tramwaju i sprzedaje bilety. Dojeżdżamy do miasta. Sztuczna palma w Ulaanbaatar (gdy na dworze -30), jurty w środku miasta zaraz przy ekskluzywnych biurowcach, panie siedzące na chodnikach z telefonem stacjonarnym u których można zadzwonić też już nie przykuwają naszego wzroku tak jak na początku. Po drodze spotykamy ze dwie stłuczki – nie dziwią nas one, są „chlebem powszednim”, bowiem kierowcy jeżdżą jak piraci, nie zważając na światła, przepisy. Każdy ma pierwszeństwo. O pieszych nie wspomnę… Opanowałyśmy już sztukę przechodzenia przez jezdnię (celowo nie piszę „pasy”) – grunt to być pewnym siebie, albo iść zaraz za Mongołem;).

Odwiedzamy ciąg sklepików papierniczych, porównujemy ceny, oczywiście – za „twarz” płacimy więcej. Nie dziwi nas to… Ceny w sklepach, aptekach są najczęściej „wymyślane” przez sprzedawców. Wiedzą, że z „zapadniaków” mogą zedrzeć więcej pieniędzy. Z jednej strony przykre, a z drugiej mam świadomość jak niewiele zarabiają.

Głód daje o sobie znać. Zachodzimy więc do „cajnego gadzaru”, by przekąsić małe co-nieco. Bierzemy menu. Po chwili pani przychodzi i wymienia na inne. Patrzę na Martę znacząco i pytam: „czy obcokrajowców obowiązuje inny cennik?!”. Zjadamy po chuszurku i sałatce jajecznej, po czym kierujemy się w stronę autobusu. Po drodze odwiedzamy jeszcze kilka sklepów – wszystko w nich błyszczy, trendy ubrania to te, które mają jak najwięcej cekinów, świecidełek. Stwierdzam, że nie jestem na topie;(

Na przystanku autobusowym łapiemy „czternastkę”, która jedzie do naszego Amgalan. Z każdym przystankiem robi się coraz tłoczniej, bowiem jest pora, gdy dzieci kończą szkołę, dorośli pracę. Na ulicach korki. Pan „wczorajszy” ziewa mi prosto w twarz. Uznaję, że z moją chorobą lokomocyjną dalsza podróż nie jest zbyt bezpieczna. Marta też nie czuje się najlepiej. Postanawiamy wpaść do Czarka na kawę, by w Don Bosco poczekać na naszego kierowcę, który odbiera dzieci ze szkoły. Spoglądam coraz na zakupy, które trzyma Marta, bowiem przykuły one uwagę gościa za nią. Na jednym z przystanków wsiada pani w zaawansowanej ciąży, w papciach, szlafroku. Patrzymy znowu po sobie… Pytam: „czy jest nas jeszcze coś w stanie tutaj zaskoczyć?!” Minęło pięć miesięcy mego pobytu, jednak co rusz coś zadziwia, coś zaskakuje. Moja uporządkowana natura buntuje się nieco w tym zupełnie innym świecie… W świecie mongolskim, gdzie punktualność jest cechą króli, gdzie to co nienormalne dla nas jest czymś normalnym dla nich. Na koniec dnia przychodzi myśl: „przecież gdyby wszystko było poukładane, zaplanowane przez nas to jaki by sens miało życie?! Było by szare, bez niespodzianek… A tak? Można co rusz się zadziwić, zaskoczyć, bo życie to przecież jedna wielka NIESPODZIANKA!”

Życzę Wam, aby życie zaskakiwało Was każdego dnia (oczywiście jak najbardziej pozytywnie!), byście potrafili dostrzec w czymś niezwyczajnym coś zwyczajnego!

4 komentarze:

Marta Bejm pisze...

no :)
fajnie było
Iwonuś

Anonimowy pisze...

Przeczytałam cudowną relację z codziennego życia w mongolskiej metropolii dzięki Waszej wyprawie. Przedstawiona rzeczywistość jest podobna do innych miejsc na ziemi, mniej lub bardziej cywilizowanych i mentalności ludzi te same. Świat jest zbyt piękny, więc nie wolno zostawać w tyle ani na chwilę. Jak widać autorce nikt nie wmówi, że udaje, nie ma wielkich wymagań i cieszy się z tego co dostaje. Bywa, że przy popołudniowej kawie rozmyśla, czy życie jest ciekawe?
Zapewne czasem chciałaby uciec w świat bajek, mieć czarodziejską różdżkę, milowe buty, gdzie nikt nie bywa smutny i nikt nie tęskni za nikim, mieć moc dawania uśmiechów i rozsypywania gwiazd szczęścia - wszędzie gdzie potrzeba. Patrzyłaby wtedy na świat radosny i urokliwy lecz boję się proszę Pani, czy on byłby prawdziwy?
Z pozdrowieniami dla Autorki i Pani Marty

MCkwadrat

Anonimowy pisze...

Wierszyk dla Wolontariuszy w Mongolii

Pragniecie serduszko swe
Otworzyć w potrzebie
Tym którzy czekają
Dobroć i radość
Od siebie dać
Przez szlachetność
Miłe słowa otwierać
Nieść uśmiech na twarzy
Nie patrząc na trud
Wysiłek wielokrotny
To nic nie znaczy
Dla siebie samych
By innym otworzyć
To co w nich piękne
Z daleka jadąc
Otwierać drzwi jasności
Tworzyć ciepło

Miło znać kogoś takiego



MCkwadrat

iwi pisze...

brak słów dla pokrzepiających komentarzy Pani MCkwadrat. Do głowy przychodzi jedynie:DZIĘKUJĘ!