poniedziałek, 15 grudnia 2008

Krótka historia na dobranoc...


Kolejny dzień dobiega końca... nie orientuję się w dacie, wiem, że mamy grudzień;). Tutaj nie odmierza się dni, mało istotne są daty... Ważne są chwile, momenty spędzone z podopiecznymi, sytuacje- bardzo często zabawane, wzruszające do łez, nieraz przykre, niepokojące...
"Jaki był ten dzień, co darował, co wziął?!"...Darował wiele-kolejne doświadczenia,które dotknęły w moją próżność, mój materializm, które uczą pokory, docenienia tego, co jest mi dane.
Jedno z nich-można by rzec-zwykła sytuacja:dzieci bawiące się na sankach, ciągające jedno drugiego. Co w tym niezwykłego?! Przeogromna radość na twarzach maluchów mimo wyglądu tych "sanek"! Zrobione zostały przez jednego z pracowników. Z czego?! Mogłabym urządzić konkurs na blogu;)! Mianowicie- z desek klozetowych! Zawsze to trochę cieplej niż kawałek metalu! Tak niewiele trzeba do szczęścia!
Po kolacji zmywam naczynia z naszymi studentami. Wymieniam z Tumendżarganem i Odgoncecek kilka zdań odnośnie szkoły. Obecnie uczęszczają oni do Don Bosco School. Za rok kończą srednią szkołę. Co dalej?! Pragną iść na studia. Opór stawia jednak kwestia finansowa. Rodzice obojga nie są w stanie zapewnić im wyżywienia, kwestia edukacji staje się zatem marzeniem. Odgoncecek kończy w tym miesiącu 18 lat. Zdobywa zawód krawcowej. Podpatruję jej postępy w szkole-dziewczyna jest bardzo zdolna, rozrysowuje bardzo interesujące projekty. Wierzę, że dzięki studiom wyższym mogłaby osiągnąć swój cel-zdobyć pracę, pomóc dwójce braciom, którzy również przebywają w naszej placówce, wespzeć chorą mamę. Co stoi na przeszkodzie?! "Iwona-problem is money"-odpowiada... Buntuję się w tym momencie wewnętrznie i pytam Boga "czy to sprawiedliwe"?! Ludzie, którzy pragną się uczyć, którzy są zdolni, pozbawieni są tej szansy! Dlaczego?! Myślę sobie: "może gdyby u nas wprowadzili płatne studia część ludzi by je doceniło?!". Trudno znaleźć odpowiedź...
Wieczorem odrabiamy lekcje. Pochylona nad swoim zeszytem z mongolskiego jednym okiem pilnuję studentów. Odgoncecek kończy swoje lekcje, idzie po najmłodszego brata, siada z nim do ławki, po czym powtarza z chłopcem litery... Patrzę na nią z dumą, 17-latka zastępująca matkę i on- 6-latek, który być może będzie miał szansę pójść w przyszłości na studia...Jutro kolejny dzień... dzień doświadczeń, nowych wrażeń...
Sechem amrare (dobranoc)***

piątek, 12 grudnia 2008


... radosne "Jingle Bells" dobiega z korytarza. To Tumentux ćwiczy na małych organkach! Obok kolorowym flamastrem Sojlo maluje na szybie świętego Mikołaja. Za oknem biało, temperatura -23... Dookoła czuć nadchodzące Święta... Dzieci przygotowały kartki dla darczyńców, by skromnie podziękować za okazaną pomoc.
W Don Bosco School trwają przygotowania do występów artystycznych. Nasze dziewczęta nucą pod nosem piosenkę, którą wykonają 26 grudnia przed wszystkimi uczniami, pracownikami szkoły. Sama nie mogę się doczekać ich występu, kiedy będą mogli wykazać się przed innymi, ujawnić swoje talenty. Wszyscy chodzą podekscytowani, "rozanieleni";)
Przygotowań nie braknie również w naszym domu. Istota Świąt wśród podopiecznych, jak również pracowników jest mało znana, dlatego w dużej mierze chemy się skupić na niej. Piękna choinka, żłóbek, prazenty - to wszystko cieszy - ale świadomość tych symboli jest mierna wśród tutejszych ludzi. Postaramy się więc w ten wyjątkowy czas przybliżyć naszym dzieciom, jak również pracownikom (nie wszyscy są katolikami) ich znaczenie, aby przygotowane Jasełka nie były zwykłym przedstawieniem, teatrzykiem, ale krótką sceną, która nabierze pewnego wymiaru sacrum.
To, co niesamowicie pozytywnie zaskoczyło mnie w tutejszej świątecznej, amgalanowskiej tradycji, to obiad z osobami najbiedniejszymi. Już po raz kolejny nasze dzieci udadzą się do naszych nauboższych sąsiadów mieszkających w jurtach, by zaprosić ich na sobotni obiad świąteczny. Dla mnie jest to piękne świadectwo, że mimo, iż utrzymujemy się z ofiar darczyńców, jesteśmy w stanie podzielić się tym, co mamy z innymi. 27 grudnia nie zabraknie więc nikomu ciepłego posiłku, będą też Jasełka, występy dzieci, gry i zabawy dla najmłodszych, nauboźsi otrzymają również symboliczne prezenty. Następnego dnia spotkamy się w gronie naszych rodaków. Na polską mszę i kolację przyjedzie Pan ambasador z małżonką, niezawodny Cezary, no i nasza trójka.
Dla mnie będą to piersze Święta poza domem... już dziś brakuje mi wspólnego krzątania się w kuchni z mamą, słynnej wigilli w Olsztynie z przyjaciółmi. Moje serce jest więc połowicznie w Polsce - wśród najbliższych, do których tęsknię, za których się modlę! Niech będzie to radosny czas dla wszystkich!



Ktoś miłowany tu przyjdzie Dobre obejmą nas ręce I będą nasze uśmiechy srebrnym błękitem dziecięce.
Ktoś miłowany nam powie: Tęsknotą waszą zakwitnę, Ponad srebrnymi łodziami ujrzycie żagle błękitne. Jakże daleko — daleko fala nas życia poniosła Wszystko się ku nam przybliży: żagle i łodzie, i wiosła.
Wszystko się ku nam przybliży i w zachwyceniu ukaże Dawno zgubione radości, imiona nasze i twarze.
Gwiazdy melodią zaszumią, struny się dźwiękiem rozpędzą. Będziemy sami dźwiękami i tą błękitną kolędą. J. Pietrzycki

sobota, 29 listopada 2008


„Idźcie raczej do owiec, które poginęły
z domu Izraela. Idźcie i głoście i głoście:
Bliskie jest królestwo niebieskie”
Mt. 10,6-7.

Blisko 2,8-milionowa Mongolia jest krajem, której mieszkańcy wyznają w większości buddyzm w jego wersji lamaickiej. Większość wyznawców stanowią buddyści, ponadto spotkać się można z niewielkimi skupiskami muzułmanów (głównie w części południowo-zachodniej), jak również wyznawcami szamanizmu.
Kościół katolicki w Mongolii jest najmłodszą wspólnotą na świecie. Obecnie liczy zaledwie 520 ochrzczonych wiernych, a jego współczesna historia nie ma nawet dwóch dekad. W kraju pięć razy większym od Polski istnieją jedynie trzy parafie – wszystkie na terenie stolicy Ulaanbaatar. W roku 2007 powstała czwarta parafia katolicka w tym kraju,
a zarazem pierwsza poza stolicą – w Darchanie, gdzie pracę misyjną podejmują Siostry Miłosierdzia Bożego. Niedawno powstały także stacje misyjne w Yarmag, Nicex, Shuwuu
i Zuun Mod. Od samego początku lokalnym Kościołem katolickim kieruje bp Wenceslao Padilla (Zgromadzenie Misjonarzy Niepokalanego Serca Maryi - Filipiny). Patrząc
z perspektywy czasu dostrzec można, iż nasza religia, niczym winne latorośle nieustannie się rozwija dzięki wytężonej pracy misyjnej i stosunkowo licznym chrztom. Według danych –
w roku ubiegłym chrzest przyjęło 70 mieszkańców kraju. Początki pracy misyjnej nie były łatwe, głównie ze względu na język mongolski, który jest trudny. „Rozpoczęliśmy od zwyczajnego świadczenia o naszej wierze - mówi o. Wenceslao - Po prostu żyliśmy wartościami, jakie niesie Ewangelia, nie próbując nikogo nawracać. Ludzie zaczęli nazywać nas grupą 'chodź i zobacz'. Wszystko przez to, iż tego powiedzenia często używaliśmy, gdy ludzie przychodzili i pytali, o co w tym wszystkim chodzi."
Dość ciekawy stanowi fakt, iż w stosunku do nich liczba księży, zakonników i zakonnic jest aż nazbyt duża, wynosi ona bowiem 64, pochodzą oni i one z 18 narodowości oraz należą do 9 zgromadzeń zakonnych. W stolicy pracę na rzecz misji (6 lat temu) podjęło również małżeństwo z Torunia. Praca misjonarzy skupia się głównie wokół edukacji młodzieży
i pomocy dzieciom ulicy. W Ulaanbaator prowadzone jest Centrum Opieki, które daje schronienie 120 dzieciom w wieku od 2 do 15 lat. Centrum jest czyste i przytulne, dzieciom zapewnia się pomoc medyczną. Ponadto w innych rejonach miasta misjonarze prowadzą przedszkole oraz cztery mini-szkoły, odwiedzają młodych przebywających w więzieniu
i opiekują się dziećmi niepełnosprawnymi. Razem z lokalnymi nauczycielami często wychodzą na ulice, by ich poszukać dzieci ulicy i dać im możliwość rozpoczęcia nowego życia.
Najważniejszym problemem w Mongolii jest niski poziom życia moralnego. Więzi rodzinne są bardzo słabe (bądź w ogóle są zerwane), powszechne są alkoholizm i przemoc, które stanowią częstą przyczynę ucieczek z domów. Wówczas dzieci mieszkają w kanałach ściekowych trudniąc się kradzieżą i prostytucją. Nasza placówka – Savio Children’s Home – jest jedną z alternatyw dla tych dzieci. Prowadzona przez księży misjonarzy skupia 25 podopiecznych. Zapewniamy im dach nad głowa, wyżywienie, edukację a także rozwój duchowy w duchu salezjańskim.
Mongolia stanowi więc żyzną glebę, która wierzę, że z czasem wyda obwity plon
w postaci gorliwych katolików. Warto zatem pamiętać w modlitwach o tych ludziach, aby w ich sercach zapłonęła iskierka wiary, jak również o misjonarzach – by wystarczyło im siły do pracy, nadziei w sens podejmowanych działań, powiewu Ducha Świętego na każdy dzień…

piątek, 28 listopada 2008

Dzień Niepodległości w Mongolii!



Wczoraj obchodziliśmy wyjątkowy dzień dla Mongolczyków – Dzień Niepodległości. Z racji święta – wszystkie szkoły, urzędy były zamknięte, zaś nasze dzieci i pracownicy mieli wole od nauki i pracy. Musieliśmy więc zorganizować im dzień, jak również posiłki. Kuchnią zajęłam się ja, natomiast Marta z ks.Witkiem przygotowali zabawę terenową nawiązując do obchodzonego święta. Nasi podopieczni mieli za zadanie pokonać chińskiego wroga wykonując poszczególne zadania. Trzy godziny na świeżym powietrzu dały się wszystkim konkretnie we znaki – spaliśmy jak zabici;)!
Co pozytywnie zaskoczyło mnie podczas zabawy?! Zaangażowanie osób, po których nie spodziewałam się tego, współpraca w grupach, kreatywność dzieciaków (jednym z zadań było zbudowanie jurty) a także spryt, jakim wykazali się ukrywając i uciekając przed strażnikiem (którym był Cezary!)
Myślę, że ten dzień złączył naszą wspólnotę ze sobą jeszcze bardziej. Dzieci mogły nauczyć się współodpowiedzialności za grupę, wzajemnego słuchania, kompromisu. Po wieczornych modlitwach rozdane zostały nagrody wszystkim grupom. Każdy z naszych maluchów i starszych podopiecznych został nagrodzony – za udział w zabawie i wytrwałość. Father Wiktor zaznaczył także, iż tak naprawdę nie ważne są nagrody, to, kto wygrał, istotny jest zaś udział wszystkich i wspólna praca na rzecz całej grupy. Oby takich dni było więcej!
Pozdrawiam z mroźnego, jednak bijącego gorącym rytmem Amgalan;)

sobota, 22 listopada 2008

Jest taka siła-Miłość prawdziwa!



"Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili" (z ewangelii św. Mateusza).
Dzisiejsza ewangelia wprowadziła mnie w pewną refleksję... Zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy w każdym z naszych dzieci zawsze dostrzegam Chrystusa... Oczywiście-łatwo jest je nazwać Aniołkami, kiedy smacznie śpią, podbiegają, żeby się przytulić czy też bezkonfliktowo wykonują pracę. Ale czy potrafię dostrzec Go szczególnie wtedy w dziecku, gdy jest nieznośne, niecierpliwe, gdy bije innych, gdy doprowadza moją cierpliwość na skraj wytrzymałości?!
Bywają ekstremalne sytuacje... Chociażby wczoraj-oberwałam kamieniem, ponieważ zabrałam piłkę po dwukrotnym upomnieniu, która nieomalże wybiła okna w szkole. Są momenty, kiedy jestem maksymalnie wściekła na nasze pociechy, kiedy mam ochotę "zasadzić kopniaka" takiemu delikwentowi! Jak w przypadku chyba wszystkich dzieci - zachowania naszych podopiecznych nie zawsze są pozytywne. Zaznaczałam wcześniej, że często towarzyszy im agresja, przemoc. Nierzadko ze zbulwersowaniem przyglądam się takim postawom. Wczoraj x.Wiktor podkreślił dość istotny fakt-iż musimy brać pod uwagę ich przeszłość. Wiekszość bowiem z nich pochodzi z rodzin, gdzie byli systematycznie bici "dla zasady" przez rodziców, czy też opiekunów. Poprzez takie doświadczenia nauczyli się przebiegłości, nabyli sprytu, który pozwala im obronić się przed silniejszym osobnikiem. 6-latki są małymi dorosłymi, którzy w wieku 4 lat przeżyli śmierć rodziców, którzy musieli sami walczyć o swój byt na zewnątrz, po wygnaniu z domu przez babcię zanim zostali skierowani do naszej placówki. Mimo młodego wieku przeszli wiele... Doświadczyli sytuacji, które dla nas- europejczyków -wydają się niewyobrażalne. Negatywne emocje, żal, ból, strach przed nocą siedzą w ich wnętrzach uśpione, czając się i wybuchając od czasu do czasu w takich a nie innych zachowaniach. Praca wychowawcza nie jest tu sprawą prostą, nie zawsze owocną. Potrzeba wiele cierpliwości, zrozumienia, ale przede wszystkim serca, aby zrozumaiały, że ich czyny nie zawsze są dobrymi...
Mam jednak świadomość, że jeśli nie my, to kto dostrzerze w nich ludzi wartościowych, mało tego-kto dostrzeże w nich (mimo pejoratywnych zachowań) żywego Boga?!

"W codzienności każda chwila, zwykłe dni są sprawdzianem naszej miłości".

piątek, 14 listopada 2008

Dzidzik!Znowu przykleiłeś choinkę do góry nogami!;)


Czas świąt zbliża się coraz większymi krokami... W związku z tym rozpoczęliśmy przygotowania do tych szczególnych dni w roku. Wspólnie z pracownikami obmyślamy Wigilię dla osób bezdomnych, których pragniemy zaprosić, aby mogli w tym dniu zjeść coś ciepłego, obejrzeć Jasełka przygotowane (mam nadzieję, że się uda przygotować!;0) przez nasze maluchy, a także otrzymać drobny upominek w postaci ubrania, czy produktu spożywczego.
Ja sukcesywnie "produkuję" z dzieciakami kartki świąteczne dla naszych darczyńców. Jak wiedzą moi znajomi-sprawia mi to wielką radochę! Oprócz swoich pomysłów, mogę też poduczyć się języka, bo przecież dzieci co rusz czegoś potrzebują-nożyczek, kolorowego papieru, kleju czy też innych niezbędnych przyborów. Zakres mojego mongolskiego słownika powiększa się zatem;)! Podkreślę raz jeszcze, że nasze dzieciaki bardzo chętnie uczestniczą w zajeciach plastycznych,mają bardzo ciekawe własne pomysły (np. przykleić choinkę do góry nogami!hahah) a przy tym mogę się bardziej im przyjrzeć, poznać. Dzięki wspólnym pracom uczymy się siebie nawzajem-one dokładniej wykonywać pracę, dzielić się materiałami, wykorzystywać je umiejętnie, a ja-pracować z coraz większą grupą, "ogarniać" rozbójników, aby nie przekrzykiwali się, nie wyrywali sobie kartek i innych rzeczy z rąk. Może wydaje się to banalne, ale nie wyobrażacie sobie ile energii trzeba włożyć w wykonanie choćby jednej pracy!
Przed chwilą przybiegły do mnie tzry osoby, ponieważ wykonują kartkę urodzinową dla ks. Wiktora na jutro. Jestem z nich dumna, że bez podpowiedzi, próśb podejmują się samodzielnie zrobienia fatherowi niespodzianki! Tak więc jutro bawimy się!;))))
Jutro przyjeżdża także nasza wolontariuszka Marta, więc mamy podwójne święto!

Cóż więcej?!Dni w Amgalan płyną nieubłagalnie...Nie liczę godzin, ani dni...zanim się obejrzę-jest weekend-podsumowuję wówczas miniony tydzień. Jaki był? Czego się nauczyłam?! Co dałam od siebie ludziom, z którymi obecnie żyję?! I choć bywają sytuacje niemiłe, przykre, dni zaś chłodne-to dziekuję Bogu, że właśnie tutaj zostałam posłana. Jestem wdzięczna, że mam zaszczyt być tu i teraz-w Mongolii, w Amgalan, w Savio Children's Home nie zaś w innym miejscu. Praca misyjna niezbędna jest również w Azji, w której mimo obecności ery komputerowej, mp3, rozwój zatrzymał się w pewnym momencie. Naleciałości komunizmu są ciągle odczuwalne. Istotne jest przewartościowywanie tych ludzi, by mogli doświadczyć, że bardzo ważne jest być a nie mieć! By mogli pojąć, że życie nie opiera się tylko i wyłącznie na tym co dziś, co teraz... że należy patrzeć w przyszłość, by jak powtarza mój znajomy: "nie zatrzymywać się na podziwianiu zachodu słońca, ale podążać za nim!"

środa, 5 listopada 2008

Małe oczka iskrzyły z radości!


W naszym Savio Children's Home zagościł nowy chłopiec. Wczoraj, gdy pakowałam jego plecak, towarzyszyło mi niesamowite wzruszenie a zarazem radość, iż marzenie tego niewinnego dziecka niebawem się spełni. Wiele razy pytał rodziców kiedy pójdzie do szkoły, lecz ci odpowiadali tylko: "w następnym roku". Co bowiem mogli powiedzieć, gdy bieda jakiej doświadczają nie pozwala na zapewienie edukacji chłopcu?!Dziś rano przyszedł na śniadanie z całym podarownym "ekwipunkiem"-plecakiem, czapką na głowie, szaliczku z Kubusiem Puchatkiem, rękawiczkach;) Patrząc na 7-latka myślałam: "jakim człowiekiem będzie w przyszłości?!", "czy wykorzysta szansę, jaka jest mu dana w tym momencie i będzie dobrym uczniem?!". Wiem,że nie będzie mu łatwo, ponieważ nigdy nie był w szkole i ma duże zaległości, ale jeśli będzie wytrwale pracował wierzę, że mu się uda! Obecnie, gdy piszę tę notkę, dzieciaki są w szkole, a ja ciągle myślę o tym małym chłopcu-czy znajdzie kolegów w klasie, czy nikt nie będzie mu dokuczał, czy spodobają mu się zajęcia w szkole?! Gdy szkolny autobus opuszczał teren naszej placówki, w małych czarnych oczkach widziałam lekki strach, przeplatany radością...

wtorek, 4 listopada 2008

"Kiedy chcesz rozpocząć naukę?!-JUTRO!!!"

Niesamowity dzień... pełen pracy, ale także emocji, wrażeń, ciągle nowych pytań, które rodzą się w mojej głowie pod wpływem kolejno spędzonych tutaj dni. Dziś szczególnie mogłam doświadczyć mongolskiego "życia", zobaczyć w jakich warunkach żyją biedni, bezrobotni ludzie...
Pierwsza wizyta odbyła się w jurcie tuż w naszym sąsiedztwie. Dowidzieliśmy się, że mieszka tam rodzina, która ma problemy finansowe, a co za tym idzie-kłopoty z wyżywieniem dzieci. Rodzice są chorzy, bez pracy. W ramach pomocy otrzymują jedzenie, które pozwala im przetrwać. Gdy weszliśmy do ich domu zauważyłam maleńkie zawiniątko na łóżku-może miało dwa tygodnie. Nie ruszało się... Przestraszyłam się nieco, ale po paru minutach dziecko zaczęło upominać się o swoje papu poprzez płacz. Odetchnęłam... Dwuletnia dziewczynka przypatrywała mi się bacznie. Trochę się bała, ale momentami zachowywała się "zaczepnie". Po jakimś czasie przybiegł 7-letni braciszek-usmolony konkretnie;). Fr.Paul wraz z naszym pracownikiem socjalnym rozmawiali o przyjęciu chłopaka do naszej placówki z jego rodzicami. Okazało się, że rodzice zgubili dokumenty-nie tylko dzieci ale także swoje, dlatego sami nie mogą podjąć pracy, dzieci zaś nie mogą uczęszczać do szkoły. Z racji, że są bezrobotni i nie mają pieniędzy-nie mogą starać się o ponowne wydanie dokumentów. Gubienie ważnych dokumentów podobno jest tu normą. Ludzie nie przywiązują uwagi do tego, czy figurują w państwowych kartotekach, czy nie. Znowu pojawia się problem myślenia przyszłościowego... W każdym bądź razie chłopak zostanie przyjęty jutro do naszego domu. Na pytanie fr.Paula "kiedy chcesz zacząć szkołę?!" odpowiedział "maragasz", co znaczy jutro. Postaramy się też pomóc jego siostrzyczkom poprzez darowanie chociażby odzieży.
Następnie pojechaliśmy do domu (także jurty) naszych dwóch podopiecznych (dziewczyny i chłopaka). Mieszkają u nas, ponieważ opiekę nad nimi sprawowała tylko matka, która jest alkoholiczką. Stan mieszkania (jeśli można to nazwać mieszkaniem) jaki zastaliśmy był przerażający. Brud, wielka dziura w syficie przez którą wpada śnieg, rozklekotany materac służący za łóżko... I w tym wszystkim trzecie dziecko, 7-letnie, które pozostało z kobietą. Bez zastanowienia nasz dyrektor podjął decyzję, że jutro również zostanie przyjęty do nas. Czas rozpocząć edukację a przede wszystkim zapewnić stabilny byt chłopcu!
Wracając zajechaliśmy do jurty Butune-chłopaka, którego ojciec wziął 3 tygodnie temu na weekend i nie odprowadził do placówki. Gdy wysiadałam z samochodu serce biło mi z emocji a zarazem stresu. Obawiałam się o swoją reakcję, gdy go zobaczę po 3 tygodniach. Niestety-nie miałam tej możliwości... Okazało się, że chłopak uciekł z domu i przebywa gdzieś na ulicy (tak twierdzą rodzice). Czy można całą tę sytuację wytłumaczyć?! Nie wiem... Chyba jestem tu za krótko, żeby spokojnie mysleć o tym wszystkim, żeby powiedzieć jak mawia nasz dyrektor "it's normal-this is Mongolia"! Póki co-serce krzyczy "dlaczego"?!...

sobota, 1 listopada 2008

Moje serce śpiewa z radości!;)


Kochani!Muszę się z Wami podzielić małym sukcesem, jaki dziś odniosłam! (choć biorąc pod uwagę tutejsze realia nie jest to wcale taki MAŁY sukces!). Otóż moja dusza raduje się, ponieważ udało się mi dziś wykonać z dzieciakami pracę z masy solnej! Przeróżne figurki właśnie leżą na moim biurku i się suszą! Pewnie myślicie sobie "co w tym wielkiego?!", ale wierzcie mi-praca z naszymi dzieciakami wcale nie jest łatwa, wymaga wielkiego zacięcia, cierpliwości, poświęcenia i konsekwencji. Być może pisałam wcześniej, iż musimy uczyć je podstaw-poszanowania rzeczy, które dostają do rąk, szacunku do pracy wykonanej przez kolegę, wykańczania rozpoczętej pracy. Czasem przypomina mi to syzyfową pracę, ale wiem, że jak mówi przysłowie "bez pracy nie ma kołaczy". I choć bywają chwile, że dzieciaki po 5 min. uciekają mi od rozpoczętej pracy i w środku "zalewa mnie krew" ciągle mam nadzieję...
Drugą niesamowitą chwilą dzisiaj była dla mnie nauka gry na gitarze Davki-naszej podopiecznej, która przedwczoraj ukończyła 18 lat. Niedoopisania jest uczucie, kiedy mimo bariery językowej widzisz, że możesz czegoś ich nauczyć!Lord is Greate! tyle na dziś;))))))))

piątek, 31 października 2008

"Wierzę w świętych obcowanie..."


Dziś w naszym kościele obchodzimy szczególny dzień-dzień wszystkich świętych.
Arka Noego śpiewała: "taki mały, taki duży może świętym być!" Obserwuję nasze dzieciaki myśląc: "przecież to też mali świeci, którzy mają w sobie wiele dobra, od których mogę uczyć się prostoty, autentyczności, radości życia".
Jak w Mongolii obchodzony jest ten dzień?! Podejrzewam, że mało kto udaje sie na groby bliskich, a to ze względu na "świeżość" naszej wiary tutaj. Jutro chcemy jechać na pobliski cmentarz, aby nasi podopieczni mogli doświadczyć zwyczaju święta zmarłych.
Wczoraj ambasada mongolska (której ambasadorem jest Polak) zorganizowała Przegląd Piosenki Polskiej. Z radością i dumą słuchaliśmy naszych rodowitych piosenek. Zabawnie brzmiały w wykonaniu mongolskich dzieci takie piosenki jak: "Poszła Karolinka", czy "Pieski małe dwa". Laureaci otrzymali nagrody w postaci polskich produktów;). Jestem pełna podziwu, że tak młodzi wykonawcy podjęli się trudu nauki naszego języka, który nie jest prosty dla obcokrajowców!
Poza tym zbliżają się święta. W z wiązku z tym rozpoczęliśmy z Arnoldem (klerykiem z Indonezji) przygotowanie występu przez nasze dzieci, niebawem zabieramy się też za wykonanie kartek świątecznych.
Choć mija dopiero miesiąc mego pobytu, mam wrażenie jakkbym była tu już z pół roku. Pracy każdego dnia przybywa, sporo czasu pochłania nauka języka poprzez kurs mongolskiego, na który uczęszczam. Daje się też odczuć różnice mentalnościową obcując z tutejszymi pracownikami a co za tym idzie-piersze frustracje, niezrozumienie pewnych kwestii... Mam jednak nadzieję, że czas wszystko załagodzi i pozwoli przełamać wszelkie bariery!

sobota, 25 października 2008


"Gdyby na wielkim świecie zabrakło uśmiechu dziecka, byłoby ciemno i mroczno, ciemniej i mroczniej niż podczas nocy bezgwiezdnej i bezksiężycowej - mimo wszystkich słońc, gwiazd i sztucznych reflektorów. Ten jeden mały uśmiech rozwidnia życie". Julian Ejsmond
Uśmiech dziecka...niby nic a jednak tak wiele! Bez niego moje dni tutaj byłyby szare i ponure (jak ulice w Ułaanbatoor,hehe). Dzięki niemu sytuacje, które często są dla mnie przykre, trudne do zrozumienia, szybko idą w niepamięć! Niesamowitą lekcją pokory, docenienia tego co mam, są chwile, kiedy widzę na twarzach naszych dzieciaków uśmiech od ucha do ucha mimo ich trudnej sytuacji.
Potrafią się radować wszystkim-nowo narodzonymi psiakami, śniegiem, jabłkiem na deser, pochwałą w szkole.
Dziś mogłam w sposób szczególny zauważyć ich radość, ponieważ kilkoro z nich brało udział w Przeglądzie Piosenki i Tańca Mongolskiego. Podkreślę, że nasi podopieczni sami się do tego występu przygotowywali. Zarówno dla nich, jak i dla mnie stanowiło to niesamowite przeżycie. Gdy zobaczyłam ich na scenie, ubranych elegancko, trzymających mikrofony w rękach-moje serce chciało krzyczeć z radości i dumy! Mimo tego, że poprzeczka była dość wysoka, ponieważ większość dzieci występujących była przygotowywana przez specjalną szkołe tańca i śpiewu- nasi chłopacy zajęli II miejsce! Tej iskry radości w ich oczach nie zapomnę prędko! Mam nadzieję, że dzisiejszy dzień będzie dla nich wszystkich dowodem, że chcieć to móc!

poniedziałek, 20 października 2008

Uszy i oczy naookoło głowy!


"Jeśli pierwszy raz mnie oszukasz, wina będzie twoja. Za drugim razem będzie moja".
Kłamstwo...Kto z nas nie kłamie? Kto z nas nie kombinuje, aby wyjść na swoim? Kto z nas żyje w pełnej prawdzie?! Nie śmię twiardzić, iż wszyscy kłamią, iż wszyscy "majstrują" w życiu! Dlaczego o tym piszę?! Ponieważ spotykam się na codzień tutaj z drobniejszymi albo większymi kłamstwami. Nie ważny jest ich rozmiar, istotny jest fakt! Można by spojrzeć na ten problem z tej strony: dzieciaki pochodzą z rodzin patologicznych, gdzie rodzice oszukiwali, kradli aby coś zdobyć, aby coś mieć. To normalne, że taki wzorzec nabyły. Ale czy to ich usprawiedliwia?! Czy też tak muszą żyć?!
Zauważam, że zachowania wyniesione z wcześniejszych środowisk projektują tutaj. Oszukują aby dostać jakiś ciuch, kosmetyk, czy po kryjomu bułkę od kucharki. Opanowały przy tym niesamowitą sztukę bycia przemiłym i przeuczynnym. Nie jest mi łatwo być w takich momentach asertywną, ale wiem, że jeśli nie wyłożę "kawy na ławę" i nie udowodnię, że ktoś kłamie-będą trwać w przekonaniu,że taki sposób na życie jest dobry! Wyplenianie zła, kłamstwa nie jest prostą sprawą, ale nie jest to też niemożliwe, jeśli będzie się konsekwentnym, z otwartymi oczami i uszami na wszystko;) Wierzę, że nasze dzieciaki nie są złe, takiego postępowania zostały nauczone i najprościej byłoby ich "przekreślić", zrzucić na margines! Najważniejsze-dostrzec w nich dobro, które zaleje ich wnętrza, by stawali się coraz lepszymi...

sobota, 18 października 2008

"Co daje wiarę w cud?!NADZIEJA!!!"


KOLEJNY DZIEŃ ZA NAMI...SKOŃCZYLIŚMY WIECZORNE MODLITWY (OCZYWIŚCIE PAMIĘTAM O WSZYSTKICH WOLONTARIUSZACH I BLISKICH MEMU SERCU!), PO CZYM DZIECIAKI POSZŁY OGLĄDAĆ FILM NA DVD. DZIŚ SOBOTA-DZIEŃ KRĘCIŁ SIĘ GŁÓWNIE WOKÓŁ SPRZĄTANIA, CHŁOPCY Z FR.PAULEM POŁOŻYLI W SWOICH POKOJACH GUMOLEUM, DZIĘKI KTÓREMU W POKOJACH ZROBIŁO SIĘ PRZYJEMNIEJ. TO CO MNIE ZADZIWIA W NASZYCH PODOPIECZNYCH TO ICH SIŁA-TAKI MONGOŁDZIU MA 6 LAT, A "MACHA" ŁOPATĄ JAK DOROSŁY!
WCZORAJ NIE MIAŁAM NAJPRZYJEMNIEJSZEGO DNIA-DZIECIAKI DAŁY SIĘ KONKRETNIE WE ZNAKI-CHCIAŁAM Z NIMI POLEPIĆ Z PLASTELINY. NIE MINĘŁO 5 MIN. A WSZYSTKIE KOLORY STANOWIŁY JEDNĄ MASĘ, KTÓRA ŚWIETNIE NADAWAŁA SIĘ DO RZUCANIA! EWAKUOWAŁAM SIĘ, ABY NIE STRACIĆ OKULARÓW! WIEM OD IZY I SAMA JUŻ TEGO DOŚWIADCZAM, ŻE BARDZO CIĘŻKO JEST Z NIMI PRACOWAĆ, WYKONAĆ CHOCIAŻBY JAKĄŚ PRACĘ. NIE POTRAFIĄ BOWIEM DOCENIĆ, USZANOWAĆ RZECZY, KTÓRE DOSTAJĄ DO RĄK.NIE UMIEJĄ TEŻ WSPÓŁPRACOWAĆ ZE SOBĄ. CIĘŻKI ORZECH DO ZGRYZIENIA... ALE WIEM, ŻE NIE MOGĘ SIĘ PODDAWAĆ, BO WTEDY AGRESJA, KTÓRA W NICH SIEDZI WEŹMIE GÓRĘ!
STARAM SIĘ DOSTRZEGAĆ MAŁE RADOŚCI, ISKIERKI, KTÓRE DODAJĄ OTUCHY. I TAK WCZORAJ, JAK I DZIŚ UCZYŁAM ANGIELSKIEGO STRASZEGO CHŁOPAKA. DZIŚ NAUKĄ ZAINTERESOWAŁY SIĘ JUŻ 3 OSOBY... MOŻE Z CZASEM ZAUWAŻĄ, ŻE NAUKA NIE MUSI STANOWIĆ KARY?! A JA?! DLA MNIE JEST TO ZNAK, ŻE MOŻE UDA SIĘ JEDNAK ZROBIĆ COŚ DOBREGO PRZEZ TEN ROK! GRUNT TO DZIAŁAĆ W MYŚL ZASADY: STEP BY STEP!;)
NIESAMOWITE!WŁAŚNIE WRÓCIŁAM Z GOŚCINY U "DOJARZY", CZYLI MAŁŻEŃSTWA OPIEKUJĄCEGO SIĘ NASZYM BYDŁEM. MIESZKAJĄ W JURCIE OBOK NAS. JURTA POKRYTA JEST SPECJALNYM MATERIAŁEM, W ŚRODKU STOI PIEC, W KTÓRYM PRZYRZĄDZA SIĘ POSIŁKI. NA STOLE STAŁO PRZYGOTOWANE JEDZENIE-NA PIERWSZY RZUT OKA MYŚLAŁAM ŻE TO ROBAKI-CO TO BYŁO W RZECZYWISTOŚCI?NIE WIEM-W KAŻDYM BĄDŹ RAZIE DOBRZE,ŻE BYLI Z NAMI CHŁOPACY-ONI SĄ ZAWSZE GŁODNI;) NIE DAŁO SIĘ WYKRĘCIĆ OD WYPICIA SUTYCE,CZYLI ZIELONEJ HERBATY Z MLEKIEM I SOLĄ. MÓJ DYSTANS NIE ŚWIADCZY O MOIM BRAKU ZAUFANIA DO KUCHNI MONGOLSKIEJ, TYLKO STOPNIOWYM PRZYZWYCZAJANIU MEGO ŻOŁĄDKA DO TUTEJSZYCH POTRAW. W KAŻDYM BĄDŹ RAZIE POSMAKOWAŁAM TROCHĘ KONINY I SERA SŁODKIEGO, KTÓRY JEDZĄ JAKO SŁODYCZ, PO CZYM POWIEDZILIŚMY GRZECZNIE "BAJERLA"-TZN. DZIĘKUJEMY, PONIEWAŻ TEMPERATURA W JURCIE BYŁA NIE DO ZNIESIENIA!
WŁAŚNIE TAKIE MOMENTY DODAJĄ MI SKRZYDEŁ, WIARY, ŻE TUTEJSZA "ZIEMIA" NIE STANOWI UGORU, ŻE MOŻNA JĄ URZYŹNIAĆ, BY WYDAŁA OWOC...DOBRANOC!

czwartek, 16 października 2008

Chwile ciszy...


Za oknem 3 stopnie, straszny wiatr i deszcz... pogoda rzekłabym "butelkowa";). W dzień nadal chodzę senna, piję kawę za kawą, bo przecież u nas w najlepsze śpicie!
Oby mój organizm szybko się przestawił!
Dzieciaki są w szkole, mam więc czas na sprawy "biurowe', powysyłanie wiadomości, porządki w kontenerach (niestety długo w nich nie wytrzumuję ze względu na temperaturę), zastanowienie się nad realizacją projektu z Ministerstwa. Ksiądz Wiktor jest obecnie w Polsce, więc mam okazję szlifować angielski z Fr.Paulem-Chińczykiem - który jest dyrektorem naszej placówki.
Od kilku dni nie daje mi spokoju mi pewna sytuacja,z którą mamy do czynienia aktualnie. Otórz w niedzielę jednen z ojców wziął "na widzenie" dziecko. Chłopak ma ok.9 lat. Do dziś go nie odwiózł. Fr.Paul wraz z pracownikiem socjalnym byli u nich w domu, niestety, nikogo nie zastali... Mężczyzna widocznie wywiózł gdzieś dziecko... Do takich sytuacji dochodzi tu dość często. Dzieci niejednokrotnie uciekają z domów i wracają do nas, bo żadne z nich nie chce być bite, głodne. Zapytałam, co możemy zrobić w takiej sytuacji?! Biorąc pod uwagę nasze realia - media by już "huczły" na temat zaginionego dziecka. Niestety nie tutaj...Fr. Paul wyjaśnił mi, że policja tutejsza miernie wywiązuje się ze swoich obowiązków, nazwę potocznie -"olewa" takie sprawy. Nie potrafię tego pojąć, ciągle myślę o naszym Butune,który w mojej pamięci non-stop się śmieje, gania za piłką,chodzi umorusany... Czy nie jest głodny?! Czy ma gdzie spać?! Ciężko uznać coś za normalne, co w rzeczywistości nie jest normalne...

środa, 15 października 2008

Wielka prośba!


Kochani!
Zbliża się zima... jesteśmy tymi "szczęściarzami", którzy mogli dotknąć pierwszego śniegu;0!w Amgalan coraz chłodniej, rano temperatura sięga ok -7st. Naszą naglącą potrzebą są buty zimowe dla dzieciaków, ponieważ część z nich biega w tenisówkach. Mamy zamysł, żeby zakupić dobre, górskie buty w Polsce, ponieważ tutaj można dostać najczęściej z Chin, które po miesiącu-dwóch nadają się do wyrzucenia. Zwróciłam się z prośbą do wolontariuszy z Olsztyna, jak również znajomego ks.Krzysztofa o pomoc. Z korespondencji wiem, że pomogą nam poprzez organizację zbiórek. Jeśli ktoś mógłby i chciałby dołączyć się do naszej inicjatywy-proszę o skontaktowanie się ze mną-mój mail iwonakuczynska82@wp.pl
Co paza tym?Powoli uczę się tutejszych zasad, reguł. Widzę, że niektóre dzieci, które patrzyły na mnie z dystansem, pomału przełamują się. Bariera językowa nadal stanowi problem w nawiązaniu lepszego kontaktu, ale "nie od razu Rzym zdudowano"!
Jak najbardziej zrozumiałą kwestią jest ta, że muszę zbobyć ich zaufanie. Podejrzewam, że ich sceptyzm wywołany jest wcześniejszymi doświadczeniami. Być może w ich sercach czai się strach przed dorosłymi, ze strony których otrzymywali nieraz lanie, którzy nie zaspokajali ich potrzeb. Wiem jednak, że mimo wewnęrznego buntu, który często uzawnętrzniają - pragną być kochane, przytulane, dostrzeżone - od tych najmłodszych po starszych!

Dzisiejsze nieśmiałe dziecko, to to, z którego wczoraj się śmialiśmy.
Dzisiejsze okrutne dziecko, to to, które wczoraj biliśmy.
Dzisiejsze dziecko, które oszukuje, to to, w które wczoraj nie wierzyliśmy.
Dzisiejsze zbuntowane dziecko, to to, nad którym się wczoraj znęcaliśmy.

Dzisiejsze zakochane dziecko, to to, które wczoraj pieściliśmy.
Dzisiejsze roztropne dziecko, to to, któremu wczoraj dodawaliśmy otuchy.
Dzisiejsze serdeczne dziecko, to to, któremu wczoraj okazaywaliśmy miłość.
Dzisiejsze mądre dziecko, to to, które wczoraj wychowaliśmy.
Dzisiejsze wyrozumiałe dziecko, to to, któremu wczoraj przebaczyliśmy.

Dzisiejszy człowiek, który żyje miłością i pięknem, to dziecko,
które wczoraj żyło radośćią.
— Ronald Russell

wtorek, 14 października 2008

"Jaki był ten dzień, co darował?..."



Kolejny dzień w Amgelan dobiega końca. Powoli wdrążam się w przejęte obowiązki po Izie,która wyjechała kilka dni temu... Problemem, który nadal mnie przygasza jest brak znajomości mongolskiego, co znacznie utrudnia kontakt z dzieciakami. Jeśli bowiem zrobią coś "na diabła", coś przeskrobią, zachodzę w głowę, jak mam im wytłumaczyć, że ich zachowanie jest złe, że tak nie powinni robić?! Wychowanie wówczas staje się karkołomną sprawą! Na szczęście jest ks.Wiktor i ks.Paul, na których wiem, że mogę liczyć w każdej sprawie! No i niebawem mam udać się na kurs mongolskiego;)!
Ale nie o tym chciałam pisać! Pragnę podzielić się tym, co było mi dziś dane zobaczyć, a mianowicie-wraz z częścią ekipy, która brała udział w wyprawie żaglowozami po pustyni Gobi-odwiedziliśmy Muzeum Przyrody. Może nie robi to na Was na I rzut oka wrażenia, ale dodam, że znajdował się tam szkielety dinozaurów, które wykopał wraz z innymi paleontologami Polak-Wojciech Skarżyński-którego było mi dane poznać osobiście! Uratowało nas kilka zdjeć z I ekspesycji, ponieważ generalnie dziś muzeum jest zamknięte, ale dzięki nim udało nam się przekonać pracowników i obejrzeć owe muzeum. Bardzo się cieszę, że miałam taką możliwość, ponieważ wiem, że pracy w naszym Savio Home jest dużo i być może nie miałabym takiej okazji...
Stolica Mongolii oblężona jest samochodami, w porównaniu do naszej Warszawy mogę stwierdzić, że nie panuje tu żadna kultura jazdy. Pierwsze, co należy uczynić w Ułan Bator, to opanować sztukę przechodzenia przez ulicę, coby nie zostać potrąconym! Cieszyłam się na myśl powrotu do naszego Amgalan, gdzie mamy krowy, świnie, gdzie nie słychać klaksonów a przez okno widać niesamowicie gwieździste niebo!Dobranoc

niedziela, 12 października 2008

Moja I mongolska msza...

Dziś niedziela. Zwyczajem Savio Children's Home pojechaliśmy do Don Bosko School, gdzie mieści się również katedra. Co niedziela dzieciaki wraz z księdzem jadą tam na mszę św. Eucharystia mongolska niewiele różni się od naszej. To, co pozytywnie mnie zaskoczyło a czego brakuje mi podczas naszych polskich mszy, to zaangażowanie dzieci i młodzieży głównie poprzez śpiew. Niesamowite, jak bardzo mongolczycy są rozśpiewani, w ogóle nie wstydzą się występować, mają bardzo dobre poczucie rytmu. Gdy gdzieś jedziemy, nasze dzieciaki non-stop śpiewają, mają swoją ulubioną piosenkę mongolską (balladę!), której sama powoli się uczę;).
Z racji niedzieli było sporo wolnego czasu, kopałam więc z chłopakami w piłkę (ciężko to nazwać grą), opatrzyłam kilka pociętych paluchów, wrośnięty paznokieć (tego typu skaleczenia to chleb powszedni), z jednym chłopczykiem wykonaliśmy pracę plastyczną. Dzieciaki pomału przekonują się do mnie, ja też coraz bliżej ich poznaję... Mimo tego, że momentami nie dociera do mnie, iż będę tu przez rok, zastanawie mnie jaki on będzie, co wniesie dobrego w moje serce, jak również tych młodych ludzi... Biegnę z dzieciakami do lekcji!pozdrawiam

środa, 8 października 2008

SENO, tzn .Czesc!


Witam goráco z chlodnej Mongolii, a dokladnie Amgalan-dzielnicy, w ktorej znajduje sie nasza placowka! Dolecialam szczesliwie, na lotnisku czekal na mnie ks.Wiktor a na zewnatrz gory i temperatura powietrza -5!Po drodze proszyl snieg...
Jak pierwsze wrazenia?Trudno opisac,jedyne co moge rzec-specyficzne miejsce, jakby inny swiat, w ktory mam nadzieje powoli 'wsiakne'. Dzieciaki sa bardzo ufne, juz pierwszego dnia podbiegaly, przytulaly sie. W wiekszosci sa tu chlopcy w wieku od 6 lat. Fakt,iz pochodza z rodzin patologicznych,albo po prostu z ulicy ma ogromny wplyw na to, ze bywaja agresywni, posuwaja sie do kradziezy. Choc jestem tu dopiero 3 dzien, zauwazam, ze bije tez od nich dobro. Uspione sa w nich pozytywne predyspozycje, talenty, ktore nalezy pobudzic, wydobyc, aby same je zauwazyly, uwierzyly ze potrafia... Osoby, ktore sprawuja nad nimi piecze (father Paul, ks.Wiktor, Iza-wolontariuszka z Polski) czynia to w moich oczach wzorcowo. Widze, ze czeka mnie nie lada wyzwanie, tym bardziej, ze bariere stanowi jezyk. Mam jednak nadzieje ze dana mi bedzie na ten czas wystarczajaca 'dawka' Bozej madrosci, milosci, cierpliwosci, pokory, wytrwalosci i wielu innych lask, by w sposob odpowiedni kontynuowac powierzone mi dzielo!
"... Rób to co możesz, a Pan Bóg uczyni resztę. On cię nie oszuka, jeśli pracujesz dla Niego ..." ks.Bosco


--------------------------------------------------------------------------------

sobota, 4 października 2008

"Żyj z całych sił i uśmiechaj się do ludzi!"

Pakownie dobiega końca... Czy wszystko zabrane?! Zdjęcia bliskich, paszport, moje ukochane robótki ręczne (czy znajdę dla nich choć chwilę?!), ciepłe "pantalony", herbatka rozgrzewająca na tęskniące wieczory i kilka innych podarków od przyjaciół, które będą mi o nich przypominać...
Zastanawiam się jednak, czy w natłoku pracy będzie czas, aby zatęsknić?... Z relacji Izy (wolontariuszki, która przebywa w placówce od roku) wiem, że obowiązków jest niemało. Do moich zadań będzie należało prowadzenie przedszkola, którego zalążek powstał. Również koordynacja programu Adopcji na odległość będzie moją "działką". Oczywiście-czas poświęcony wychowankom będzie dla mnie priorytetowym-bo właśnie dla nich tam jadę...Aby być z nimi tak po prostu, by wspólnie śmiać się, ganiać za piłką (tak rozumiem grę w nogę;)!), opatrzyć rozbite kolano, przytulić, dostrzec w nich to, co dobre...
Wiem, że moje wyobrażenia zostaną zweryfikowane z rzeczywistością mongolską i obowiązków zapewne przybędzie, ale chciałam pokrótce nakreślić ich zakres dla tych, którzy nie wiedzą dokładnie co będę robić, a którzy być może tu zajrzą;)!
Jutro o 13.00 ruszam by realizować moją misję. W moim sercu płonie pragnienie oddania się całej siebie jakże pięknej sprawie Janka Bosco!
Dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi w organizacji tego wyjazdu-darczyńcom, którzy wsparli mnie finansowo, ale przede wszystkim bliskim znajomym, przyjaciołom, za każdy ich gest, słowo! Zostańcie z Bogiem!
"NIE POZWÓL, ABY JAKIEKOLWIEK Z TYCH DZIECI ODESZŁO OD CIEBIE NIEZADOWOLONE". ks.Bosco

czwartek, 2 października 2008

Aniele Boży Stróżu mój...

Dziś wspominamy naszych Aniołów Stróżów. Obchodzimy ich święto;)! Warto sobie więc zadać pytanie na koniec tego dnia (i nie tylko dziś): Jaką rolę pełni w moim życiu Anioł Stróż?!
Przywołam jeszcze słowa ojca świętego Jana Pawła II, wypowiedziane w 1992 roku: „Aniołowie istnieją, są posyłani przez Bożą Opatrzność, aby pomagać nam, ludziom osiągnąć świętość życia”. Wszystkim życzę tej pewności wiary, że aniołowie są obok nas szczególnie po to, aby pomagać w dążeniu do świętości... Dobranoc;)

...niemożliwe stało się możliwym!

... spojrzałam w górę i uśmiechnęłam się. "Dziękuję"-powiedziałam w myślach. W ręku trzymałam paszport, a w nim widniała wiza wjazdowa do Mongolii... Nie ukrywam, że perypetie związane z jej otrzymaniem wzbudziły we mnie dozę sceptyzmu co do mego wyjazdu... A jednak potrzebna była ta lekcja pokory, zaufania, oddania całej "sprawy wizowej" w ręce Pana. Po tej chwilowej refleksji, ruszyłam z ambasady mongolskiej do naszego ośrodka misyjnego, by dopełnić wszelkich formalności i pożegnać się z pracownikami i wolontariuszami w nim obecnymi. Rok przygotowań minął tak szybko... Równo rok temu przekroczyłam próg Korowodu 20, by jak najlepiej przygotować się do wyjazdu. Czy jestem przygotowana?! Nie wiem.... i chyba żaden z wolontariuszy nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie przed wyjazdem. Wiem, że jestem otwarta na ludzi, których spotkam, na pracę, która zostanie mi powierzona. I pragnę dać z siebie to, co najlepsze, wykorzystać ten czas najlepiej, jak będę potrafiła!
Za 3 dni, o tej porze będę na lotnisku... Stres jest wciąż obecny. Myśli na chwilę obecną skupiają się głównie na pakowaniu, które stanowi nie lada gratkę, ponieważ mogę zabrać tylko 20 kg;(. Będzie trzeba zrezygnować z "koronek i bibelotów" na konto ciepłych gaci;)! Na pewno znajdzie się miejsce na zdjęcia bliskich memu sercu - zabieram Was Kochani ze sobą do krainy Czingis Chana, by wspomnienie o Was ogrzewało mnie wewnętrznie! Już dziś pragnę podziękować Wam za wsparcie i pamięć. Szczególną wdzięczność kieruję w stronę Gulczi i Kasprika,za obecność i słowa otuchy w tym trudnym "organizacyjnie" czasie-jesteście dla mnie wzorami zaufania Panu!
Zatem z łezką w oku rozpoczynam wielkie pakowanie!;)

wtorek, 26 sierpnia 2008

Wszystko ma swój czas…

W pewien październikowy dzień, upajając się malowniczymi beskidzkimi pejzażami powiedziałam Panu „TAK!!!”. Dwa tygodnie później byłam już na spotkaniu w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym formującym młodych ludzi do wyjazdu tam, gdzie ich rąk i serc gotowych do pomocy najbardziej potrzeba. Czy był to nagły poryw serca? Chwilowy, nowy pomysł na najbliższą przyszłość? Na tamtą chwilę mogłoby się tak wydawać, ale dziś, patrząc z perspektywy czasu, dostrzegam jak decyzja ta dojrzewała dzięki poszczególnym sytuacjom w moim życiu, ludziom, którzy pojawili się na mojej drodze… Duch misyjny, powołanie (jakkolwiek to nazwać) „nabierało mocy”, by w odpowiednim czasie „zakwitnąć i wydać owoc” w postaci zdeklarowania się na wyjazd!

„Miejsce to wybrał Pan…”
Moim „miejscem przeznaczenia” okazała się MONGOLIA, a dokładnie dzielnica Ułan Bator – Amgalan. Przebywając przez rok w mroźnej krainie Czingis Chana (pełnej dzikich psów!) zostałam posłana do pracy z dziećmi ulicy.

"Nie bój się mała trzódko..."
Szeroki wachlarz uczuć ;), wewnętrznych „zawirowań” od samego początku dał o sobie znać… Nie brakowało (i nie brakuje!) wątpliwości, znaków zapytania: „czy podołam wyznaczonym zadaniom?”, „czy zostanę zaakceptowana przez ludność do której zostanę posłana?”, „czy tęsknota za bliskimi nie sparaliżuje moich działań?!”. Tego typu pytań było, jest i podejrzewam że będzie do momentu, kiedy zostanę skonfrontowana z tym, co mnie czeka na miejscu, dopóki nie doświadczę „na własnej skórze”, czym jest praca na misji. W momentach takich mam wrażenie jakbym traciła grunt pod nogami… Mimo wszystko wiem, że owe niepewności są dla mnie bardzo istotne! Pozwalają bowiem uświadomić, jak ważna jest w tym wszystkim wiara i bezgraniczne zaufanie… Pokazują jednocześnie, że nie ja jestem autorką tego dzieła, że stanowię jedynie kawałek gliny, który każdego dnia jest „wyrabiany”, któremu Garncarz nadaje kształt, by coraz to bardziej udoskonalany, mógł służyć jako naczynie innym...