czwartek, 29 stycznia 2009

Czwarty miesiąc w Amgalan....

Mija czwarty miesiąc mego pobytu w Savio Children’s Home. Dość trudno streścić w kilku słowach wszelkie doświadczenia, sytuacje, jakie mają tu miejsce. Trudno też opisać to, co dokonuje się w moim sercu, w jaki sposób dzieciaki je przemieniają. Chyba najbardziej odpowiednimi słowami na oddanie tego wszystkiego będą słowa Edyty Stein : „Można przeżywać czyjeś życie, być nim karmionym i kształtowanym i w granicach swych zdolności i woli przyjęcia przemieniać je we własny byt duchowy". Myślę, że zdanie te jest wystarczająco wymowne…
Co nowego u nas?! Nasza wspólnota się powiększa. Nie wiem czy jest to powód do radości, czy smutku. Rozpatruję bowiem ten fakt w dwóch kategoriach: kolejnemu dziecku zapewniona zostaje edukacja, podstawowa opieka, dach nad głową, ciepły posiłek, ale z drugiej strony: trafia do nas kolejne dziecko z rodziny dysfunkcyjnej, które nie miało zapewnionej odpowiedniej opieki, zaspokojonych elementarnych potrzeb. Ile takich rodzin jest w Mongolii?! Jeden Bóg raczy wiedzieć…Opiekę nad 14-letnim Batcodżenem (tak ma na imię) sprawuje ojciec. Tak naprawdę nie wiadomo w jakim stopniu do tej pory wypełniał swoje obowiązki. Matka zmarła 2 lata temu. Mężczyzna zgłosił się do naszej placówki, ponieważ warunki w jakich mieszkają są zatrważające: mała klitka (coś w rodzaju kiosku), w której mieści się tylko jedno łóżko – nic więcej. Gdzie się stołowali, czy mieli jakiekolwiek ogrzewanie? – nie wiadomo… Ojciec podejmował dorywcze pracy, żeby zapewnić synowi jakikolwiek byt. Musiał jednak zrezygnować, ponieważ pod jego nieobecność, osoby z zewnątrz wkraczali do ich „domu”, bili chłopca zabierając wszystko, co nadawało się na sprzedaż. Chłopak chodził wcześniej do szkoły, do 6 klasy, tak więc lada dzień będzie ją kontynuował w Don Bosco. Plecak czeka na niego gotowy;). Jest u nas zaledwie od południa, widzę jednak, że nie ma większych problemów z aklimatyzacją. Pozytywnie mnie zaskoczył, gdy przyszedł do kuchni i powiedział mi „seno” (tzn. cześć). Nasze dzieciaki zachowały się wzorcowo – zadbały o niego, oprowadziły po placówce, radośnie powitały brawami podczas kolacji. Mam nadzieję, że będzie mu u nas dobrze!
W ostatnie dni pogoda nas nieco oszczędza. Nas, ale także nasze budynki. Ostatni kaloryfer pękł w sobotę. Od tamtej pory cisza i oby trwała ona do wiosny… Podobno i tak tegoroczna zima jest łagodna (maksymalna temperatura, jakiej tu doświadczyłam sięgała -35 stopni). W każdym bądź razie jeszcze luty przed nami… Dzięki Bogu dzieci nie chorują zbyt często (w końcu to Mongołowie, nie to co ja!). Codziennie hartują swoje młode organizmy spędzając każdą wolną chwilę na sankach. I mogę do znudzenia ganiać je za brak czapki, czy kurtki – im jest ciągle chalun (ciepło)!
Cóż więcej? Przygotowujemy się do święta Jana Bosco, podczas wieczornych modlitw codziennie odmawiamy z dziećmi nowennę, nasi podopieczni głębiej też zapoznają się z jego życiem i działalnością.
I tak mija dzień za dniem… Każdy niby podobny do siebie, ale zupełnie inny… Czas płynie niczym wartka rzeka, do której nie sposób ponownie wejść. Staram się zatem wykorzystywać go maksymalnie, zapisywać w pamięci uśmiech każdego dziecka, momenty spędzone wspólnie, wszystko to, co będzie przypominało mi o nich po powrocie.
Na koniec kolejne podziękowania. Danielu – wielkie dzięki za organizację zbiórki pieniędzy wśród fanów Scody Octavi na rzecz naszych podopiecznych! Dla mnie osobiście jest to kolejne niesamowite świadectwo, że tak niewiele trzeba, by wspólnymi siłami wesprzeć innych! Serdeczne dzięki!

Wszystkim odwiedzającym życzę SŁOŃCA, takiego jakie mamy tutaj w Mongolii, które rozprasza wszelkie smutki i tęsknoty, które rozpromienia serce!

sobota, 17 stycznia 2009

"Huhhu ha, huhhu ha-nasza zima płata figla!"

Mija kolejny dzień w Amgalan – sobota. Dzień oblany cudownym słońcem, które dodaje energii do pracy. Pogoda w Mongolii jest niesamowita! Mimo mrozu (obecnie najczęściej jest -25 stopni) w dzień święci takie słonko, że wewnątrz budynku ma się wrażenie, iż mamy polski lipiec. To złudzenie zostaje jednak weryfikowane po wyjściu na zewnątrz;).
Miniony tydzień okazał się dość trudnym. Warunki klimatyczne dają nam się konkretnie we znaki i nie możemy być pewni tego, że jutro będzie lepiej… Co i rusz zabierają nam prąd, w związku z czym w błyskawicznym tempie zamarzają rury (albo po prostu je rozsadza). Ksiądz Wiktor wraz z chłopakami podejmują nieraz nocne próby rozmrożenia tychże rur (np. poprzez rozpalanie ogniska w garażu). Problem ten nie omija również naszych samochodów – akumulatory zamarzają… Każdy poranek zaczyna się więc od pytania „czy będziemy mieli jak odwieźć dzieci do szkoły?”. Reasumując, nasz stan „mieszkaniowy” nie wygląda najlepiej. Połowa kuchni jest zamarznięta (jest w niej 1,5 ◦C), przedszkole, budynek dziewcząt, w którym mieszkałam nie nadają się do użytku. Okna pękają, drzwi stawiają opór przed zamknięciem… Przyglądam się temu wszystkiemu i dziwię, że to wszystko jeszcze stoi… Gdy patrzę na stan budynków, myślę sobie „aby do wiosny”… Dla mnie pokrzepiające „byle do wiosny” oznaczać będzie koniec marznięcia, powrót do jednoosobowego pokoju, ale dla naszych dzieci?! Czy w następną zimę będzie szansa tu normalnie funkcjonować, mieszkać?! Czy dziury w ścianach nie będą na tyle wielkie, żeby oprócz mysz nie miały możliwości odwiedzać pokoi inne większe zwierzaki?! Czy dzieci będą mogły wziąć ciepły prysznic, czy w nocy nie będą marzły?! Te i inne pytania martwią, bo przecież to MOJE dzieci… Każdy dzień coraz bardziej zbliża, każda zabawa, wspólne sprzątanie, odrabianie lekcji, przebywanie z nimi pozwalają poznać je jeszcze bardziej, przyjrzeć się im indywidualnie – na co je stać, z czym sobie nie dają rady, na co należy zwracać uwagę. Każde z nich staje się KIMŚ ważnym w moim życiu. Już dziś obawiam się dnia wyjazdu, momentu, kiedy będę musiała powiedzieć im „bajerla, bajerte” (dziękuję, do widzenia). Dobrze, kończę ten osobisty monolog;).
Wspomnę na koniec, że oprócz trudnych sytuacji Nowy Rok przyniósł też pozytywne zmiany. Wspólnie z nauczycielkami udało się zmienić dotychczasowy plan, który był dość mocno zakorzeniony w życie Amgalan i skupiał się głównie na sprzątaniu, nie zaś rozwoju dzieci. Zapewne będzie potrzeba sporo czasu na to, by definitywnie stwierdzić, że plan został wcielony w życie, ale jesteśmy pełni optymizmu. Jak zaznaczałam we wcześniejszym poście – nasza praca – to nie tylko praca dziećmi, ale również edukacja naszych pracowników. Czasem zastanawiamy się na kim należy skupić większą uwagę? W każdym bądź razie udało się wprowadzić stałe zajęcia plastyczne, muzyczne i sportowe, jak również codzienne korepetycje z angielskiego. Mam wielką nadzieję, że reszta pomieszczeń nam nie zamarznie i będziemy mogli realizować nasze zajęcia;).
Druga dobra nowina – doszedł kontener z darami z Polski! Czekaliśmy sporo na niego, aż w końcu dotarł do mroźnej Mongolii! Pragnę podziękować każdej osobie z osobna, która nas wsparła w jakikolwiek sposób – czy to przez darowanie rękawiczek, ubrań, przekazanie pieniędzy na zakup butów, czy też zatroszczenie się o ich zakup. Wielkie dzięki!
„Ile dasz, tyle otrzymasz, czasem z najbardziej niespodziewanej strony”. Paulo Coelho

Pozdrawiam wszystkich odwiedzających bloga i proszę o przesłanie odrobiny ciepła!

czwartek, 8 stycznia 2009

"A miało być tak pieknie..."

...nikt nie obiecał, że będzie łatwo! Siedzę w swojej dziupli i co chwila otrzymuję nowe wieści, którymi chcę się podzielić z Wami, żebyście nie myśleli, że na misjach to tak pięknie i kolorowo!
Po pierwsze: Zdechła nam już trzecia krowa, tzn.została ubita przez ks.Wiktora, bo gdyby zdechła śmiercią naturalną (wszystko wskazywało na to), to nie nadawałaby się do jedzenia, a tak-mamy choć na miesiąc mach!
Tak samo jak i u jej poprzedniczek okazało się, że wewnątrz miały pełno śmieci-np. folii i innych gadżetów, które nawet najzdrowszy mongolski żołądek nie byłby w stanie strawić! Owe "smakołyki" przebywały tam już od kilku lat co gorsza... Jeśli chodzi o karmienie naszego bydła, to mamy niemały mankament-brakuje nam bowiem śrutownika, który mieliłby drobno ziarno. A tak-trafia ono całe do żołądka i takie zostaje wydalane... Rzecz prosta, że nasze krówki szukają czegoś więcej, a co mogą znaleźć pod warstwą śniegu?! Nie dobrze...
Po drugie: Jest przed 23 i właśnie przyjechała ekipa, która zajęła się naprawą rur. Nie mieliśmy prądu przez godzinę i to wystarczyło, by woda w nich zamarzła, po czym doszło do rozsadzenia. Na chwilę obecną nie ma wody... Mamy dwa wyjścia: albo rokopać pompę, albo "pożyczyć" wodę z innego ujścia szlouchem strażackim. Jutro się tym zajmiemy.
Wieść trzecia: Erundbold w szpitalu. Podejrzenie tyfusa, albo czerwonki-nie wiadomo... Biegunka z krwią utrzymuje się nadal, dziś dokonano dezynfekcji ośrodka.
To tyle "radosnych" wieści na dobranoc.
Wspomnijcie nas w modlitwie, abyśmy przetrwali tę zimę, aby kuchnia nam się na głowę nie zawaliła, aby elektryczność nie robiła sobie więcej holiday, aby dzieci myły łapki przed posiłkami, aby starczyło nam wiary i nadziei, że będzie lepiej...
Kolorowych i ciepłych snów życzę! I pamiętajcie: "co nas nie zabije, to wzmocni!"

środa, 7 stycznia 2009

Steal a live!!!!

Puk, puk! Tak to ja! Steal a live! Teraz wszystko od początku…
Mam świadomość że trochę milczałam w ostatnim czasie, za co z góry przepraszam i dziękuję moim przyjaciołom za mobilizację, aby skrobnąć kilka zdań. Liczę jednak na wyrozumiałość Waszą i wspomnę tylko że czas świąteczny okazał się bardzo pracowitym. Przygotowań nie brakowało, rąk do pracy na szczęście też! W chwili obecnej „łapię oddech” siedząc w łóżku, kurując się… Niestety – jak wiadomo – warunki klimatyczne nie są tu zbyt sprzyjające, szczególnie takim „zdechlakom” jak ja i każde drobne przeziębienie odbija się echem;( (choć z tego co mi wiadomo w moim kochanym Olsztynie goszczą nie mniej niższe temperatury!). Mam zatem chwilę, aby na spokojnie wrócić do minionych bardzo szybko dni i choć w kilku słowach nakreślić co niezwykłego działo się w naszym Amgalan w ten wyjątkowy czas Bożego Narodzenia…
W niedzielę przed Wigilią rozpoczęliśmy strojenie naszego domu. W jadalni stanęła duża choinka, charakterystyczna szopka w kształcie jurty. Dzieciaki udekorowały swoje pokoje i szkołę…
Środa była normalnym dniem, tyle że zamiast nauki dzieci i pracownicy mieli w szkole występy, tańce, hulanki a następnie mszę w katedrze. Ja zostałam przygotować Wigilię. Chciałam ukazać naszym podopiecznym choć trochę naszej tradycji. Wspólnie z Xenią przygotowałyśmy ponad 130 pierogów z kapustą i grzybami, barszcz czerwony. Mimo mego buntu wewnętrznego, trzeba było przygotować danie z uwzględnieniem macha(czyli mięsa) – ponieważ święto u Mongołów bez mięsa nie jest żadnym świętem! Biały obrus, kolorowe chusteczki, świąteczne stroiki na stole wywarły na dzieciach duże wrażenie. Mam nadzieję, że poczuły się w tym momencie kimś wyjątkowym, dla kogo specjalnie w ten wieczór przygotowana została inna niż zwykle kolacja. Po wspólnym wieczerzowaniu nadszedł czas na Mikołaja. Okazał się on bezwzględnym wobec tych, którzy nie chcieli zatańczyć, czy powiedzieć wiersza! Spontaniczne rozdawanie prezentów przerodziło się w dyskotekę, która prędko się nie zakończyła… Radości było co nie miara! Dzień zakończyliśmy kameralną Pasterką i śpiewem polskiej kolędy „Przybieżeli do Betlejem…" witając Nowonarodzonego w Amgalan!
Następnego dnia wieczerzę wigilijną spożywaliśmy w Don Bosco wspólnie z rodziną salezjańską. Tego wieczoru bawiliśmy się równie dobrze! Nie ważne ile kto miał lat – wszyscy uśmieliśmy się do łez podczas zabaw prowadzonych przez brata Antoniego i siostrę Beatris.
Dwudziestego siódmego grudnia gościliśmy w naszym domu najuboższych sąsiadów. Kolejny piękny, ubogacający w przemyślenia i doświadczenia dzień. Nasze dzieci spisały się na medal! Gościły tych ludzi w sposób niesamowity – przywitały, wskazali drogę do kuchni, zajęli się najmłodszymi przybyłymi pociechami, następnie odprowadziły pomagając zanieść starszym babciom prezenty, które otrzymali od naszej wspólnoty. Każdy był za coś odpowiedzialny. Program artystyczny, zabawy i gry, wspólny obiad i na koniec wręczenie podarunków przyniósł zmęczenie wszystkim. Widziałam jednak niesamowitą radość na twarzach naszych podopiecznych, nie tylko maluchów, ale też starszych. Wierzę, że czuli w tym momencie satysfakcję z tego, co mogli zrobić dla tych ludzi. Była to dla nich dobra lekcja dzielenia się z innymi tym, co mają, bo przecież nie trzeba mieć wiele, by móc podzielić się z drugim człowiekiem…
W poniedziałek ostatnia Wigilia – tym razem z naszymi pracownikami – i wzajemne życzenia, aby nie zabrakło wśród nas zrozumienia, miłości, abyśmy pamiętali dla kogo pracujemy…
Mam nadzieję, że poszczególne słowa, sytuacje, które zapadły w serca nas wszystkich podczas tych dni pozwolą jeszcze bardziej oddać się pracy, a także kształtować postawy, zachowania, które będą zbliżać do Boga i ludzi…
Tak więc po krótce wyglądały Święta w Amgalan… Wiem, że słowa nie wyrażą wszystkiego, ale choć w skrócie chciałam się z Wami podzielić swoimi przeżyciami. Na tym kończę dziś. Jest po północy – życzę więc pięknych snów!