poniedziałek, 8 czerwca 2009

"Coś się kończy, coś się zaczyna..."

W miniony piątek uczestniczyliśmy w uroczystym zakończeniu szkoły naszych podopiecznych. Sześciu naszych chłopców w odświętnych togach, z niewysłowioną radością na twarzach otrzymało dyplomy ukończenia szkoły Don Bosco i tym samym zdobycia zawodu. Patrząc na tych młodych mężczyzn śpiewających dumnie hymn Mongolii – moje serce mało nie wyfrunęło z dumy!;))) Radość wielka tym bardziej, iż jest to rok, w którym tak wielu naszych podopiecznych ukończyło szkołę. Niestety, edukacja zostawia wiele do życzenia, ale czemuż się dziwić, gdy większość z tych osób przed przybyciem do naszego domu nie wiedziała czym jest szkoła i rozpoczynała naukę np. w wieku 16 lat? Istotowość edukacji trzeba więc nieustannie wpajać, szczególnie najmłodszym dzieciom, które w miarę normalnie rozpoczęły szkołę. Wielu z nich nie zdaje sobie sprawy jak ważną jest ona dla ich przyszłości, uważając, że nauka np. języka angielskiego jest zbędna.
Wracam jednak do tego wyjątkowego piątku. Nie mogę pominąć jakże ważnego faktu, jaki miał miejsce w ten dzień! Jeden z naszych wychowanków – Sanczulun – otrzymał medal, gdyż okazał się najlepszym uczniem w szkole! Chłopak naprawdę inteligentny, do tego niesamowicie zdolny plastycznie.
Co dalej z naszą młodzieżą?! Obecnie odbywają praktyki, po ich zakończeniu winni poszukać pracy i opuścić naszą placówkę. Prawda nieco brutalna, jednak czas „ochronki”, sprawowania opieki kiedyś się kończy. Wyposażeni w wiedzę, doświadczenie muszą stawić czoła rzeczywistości i zacząć żyć na „własny rachunek”. Większość z nich to chłopcy inteligentni i zdolni, cześć nieco leniwa, jednak myślę, że rzeczywistość zweryfikuje ich poczynania pokazując, którą drogą należy iść!
Na koniec po raz kolejny chcę podziękować wszystkim opiekunom adopcyjnym, którzy zaglądają na mój blog i dzięki którym ci młodzi mogli ukończyć szkołę średnią. To dla nich niesamowity prezent, a zarazem szansa, by to, co otrzymali, móc konstruktywnie wykorzystać. Wręczone dyplomy stanowią dla nich dowód i zachętę, że przez ciężką pracę, upór można coś w życiu osiągnąć wyznaczone cele!
Z serdecznym pozdrowieniem z deszczowego, ale jak zawsze radosnego Amgalan -Iwi

wtorek, 2 czerwca 2009

Poranna kawa...

Jeden z moich karniewskich znajomych powiedziałby: "Przecieramy zaropiałe oczęta!". Czynię to niezwłocznie przy kubku naturalnej kawy, którą jakże cieżko tutaj dostać. Na szczęście-są Tacy, którzy przebuszują całe Ułaanbaator, żebym mogła się nią raczyć o poranku! Ale nie o kawie miała być mowa. Może jeszcze tylko tyle, że nie mogę się doczekać, kiedy napiję się jej z mamcią!;)
Mamy wtorkowy, bądź środowy poranek-nie orientuję się. "Studenci" w oczekiwaniu na naszego zwariowanego kierowcę grają w kosza. W moich oczach są "nie do zdarcia". Wracają z praktyk wieczorami-szybka kolacji i na boisko! Cóż-z daleka widać duch salezjański!;) Pogoda jak na razie dopisuje, choć w zeszłym tygodniu wróciły minusowe temperatury i padał śnieg. Mamy nadzieję, że nasze ziemniaki przetrwają te anomalie pogodowe!
Maluchy mają wakację. Kilkoro chorowało (łącznie z fr.Wiktorem), na szczęście w "zbiorowych zachorowaniach" możemy liczyć na naszego polskiego ambasadora (z wykształcenia jest chirurgiem), który jest niezawodny! Niestety-jeszcze tylko przez 2 miesiące, bowiem zamykają ambasadę polską w Mongolii;( Nie możemy więc więcej chorować!
W poniedziałek obchodziliśmy Dzień Dziecka, ale nie tylko. Mongołowie obchodzili w tym dniu również Dzień Matki. Było to święto państwowe. Dodatkowo urodziny miał Mongołdziu, zwany Dzidzikiem. Które? I tu mamy zagadkę. Chłopiec utrzymuje, że ma 7 lat, podczas przyjęcia nie otrzymaliśmy dokumentów, ze specjlistycznych badań zębów wynika zaś, że ma 10. Nieprawdopodobne... Pamiętam, gdy słyszałam o dzieciach z Afryki, które nie znają dat swoich urodzin. Wydawało mi się to niemożliwe... a jednak...
Nie mniej jednak było bardzo radośnie! Większość dzieci pojechała z życzeniami do mam. Tych, których nie mają rodzin, usadziliśmy w naszej niezawodnej Toyocie i pojechaliśmy na małą wycieczkę. Zza okna samochodu rozciągały się niesamowite widoki, wszystko się zazieleniło, obudziło do życia. Mężczyźni na koniach poganiający stada owiec, krów, koni... przestrzeń, dzikość.. Nawet dzieciaki były pełne zachwytu! Po odwiedzeniu Czingisa rozbiliśmy się nad rzeką. Wspólne gry, śpiewy... Radości serca aparat nie uchwyci. Po powrocie grill z tymi, którzy zdążyli wrócić, msza św. Zmęczeni totalnie udajemy się na spoczynek. To był piękny Dzień Dziecka i Dzidzika!;)
Czekamy wciąż na decyzję o przeniesieniu się. Ogarnęliśmy z grubsza spalony budynek, nie mamy tu jednak wody, przez powybijane szyby i dziury w ścianach przedziera się zimno. Nie zostajemy jednak sami w potrzebie. Pan zsyła Aniołów Stróżów!
Warzywa w szklarni zaczynają mówić "dzień dobry". Ks. Wiktor z niecierpliwością czeka na pomidory i ogórki. Póki co mamy problem z pieleniem i odróżnieniem warzywa od zielska;) Serducho cieszy się na widok swojskich warzyw, które dzieciaki będą mogły wcinać!
Cóż więcej?! Radość dookoła, choć wyjechały dwie "nieprzeciętne" Polki z UB -Lucynka i Ola;(.

Uciekam na śniadanie z maluchami:)