sobota, 29 listopada 2008


„Idźcie raczej do owiec, które poginęły
z domu Izraela. Idźcie i głoście i głoście:
Bliskie jest królestwo niebieskie”
Mt. 10,6-7.

Blisko 2,8-milionowa Mongolia jest krajem, której mieszkańcy wyznają w większości buddyzm w jego wersji lamaickiej. Większość wyznawców stanowią buddyści, ponadto spotkać się można z niewielkimi skupiskami muzułmanów (głównie w części południowo-zachodniej), jak również wyznawcami szamanizmu.
Kościół katolicki w Mongolii jest najmłodszą wspólnotą na świecie. Obecnie liczy zaledwie 520 ochrzczonych wiernych, a jego współczesna historia nie ma nawet dwóch dekad. W kraju pięć razy większym od Polski istnieją jedynie trzy parafie – wszystkie na terenie stolicy Ulaanbaatar. W roku 2007 powstała czwarta parafia katolicka w tym kraju,
a zarazem pierwsza poza stolicą – w Darchanie, gdzie pracę misyjną podejmują Siostry Miłosierdzia Bożego. Niedawno powstały także stacje misyjne w Yarmag, Nicex, Shuwuu
i Zuun Mod. Od samego początku lokalnym Kościołem katolickim kieruje bp Wenceslao Padilla (Zgromadzenie Misjonarzy Niepokalanego Serca Maryi - Filipiny). Patrząc
z perspektywy czasu dostrzec można, iż nasza religia, niczym winne latorośle nieustannie się rozwija dzięki wytężonej pracy misyjnej i stosunkowo licznym chrztom. Według danych –
w roku ubiegłym chrzest przyjęło 70 mieszkańców kraju. Początki pracy misyjnej nie były łatwe, głównie ze względu na język mongolski, który jest trudny. „Rozpoczęliśmy od zwyczajnego świadczenia o naszej wierze - mówi o. Wenceslao - Po prostu żyliśmy wartościami, jakie niesie Ewangelia, nie próbując nikogo nawracać. Ludzie zaczęli nazywać nas grupą 'chodź i zobacz'. Wszystko przez to, iż tego powiedzenia często używaliśmy, gdy ludzie przychodzili i pytali, o co w tym wszystkim chodzi."
Dość ciekawy stanowi fakt, iż w stosunku do nich liczba księży, zakonników i zakonnic jest aż nazbyt duża, wynosi ona bowiem 64, pochodzą oni i one z 18 narodowości oraz należą do 9 zgromadzeń zakonnych. W stolicy pracę na rzecz misji (6 lat temu) podjęło również małżeństwo z Torunia. Praca misjonarzy skupia się głównie wokół edukacji młodzieży
i pomocy dzieciom ulicy. W Ulaanbaator prowadzone jest Centrum Opieki, które daje schronienie 120 dzieciom w wieku od 2 do 15 lat. Centrum jest czyste i przytulne, dzieciom zapewnia się pomoc medyczną. Ponadto w innych rejonach miasta misjonarze prowadzą przedszkole oraz cztery mini-szkoły, odwiedzają młodych przebywających w więzieniu
i opiekują się dziećmi niepełnosprawnymi. Razem z lokalnymi nauczycielami często wychodzą na ulice, by ich poszukać dzieci ulicy i dać im możliwość rozpoczęcia nowego życia.
Najważniejszym problemem w Mongolii jest niski poziom życia moralnego. Więzi rodzinne są bardzo słabe (bądź w ogóle są zerwane), powszechne są alkoholizm i przemoc, które stanowią częstą przyczynę ucieczek z domów. Wówczas dzieci mieszkają w kanałach ściekowych trudniąc się kradzieżą i prostytucją. Nasza placówka – Savio Children’s Home – jest jedną z alternatyw dla tych dzieci. Prowadzona przez księży misjonarzy skupia 25 podopiecznych. Zapewniamy im dach nad głowa, wyżywienie, edukację a także rozwój duchowy w duchu salezjańskim.
Mongolia stanowi więc żyzną glebę, która wierzę, że z czasem wyda obwity plon
w postaci gorliwych katolików. Warto zatem pamiętać w modlitwach o tych ludziach, aby w ich sercach zapłonęła iskierka wiary, jak również o misjonarzach – by wystarczyło im siły do pracy, nadziei w sens podejmowanych działań, powiewu Ducha Świętego na każdy dzień…

piątek, 28 listopada 2008

Dzień Niepodległości w Mongolii!



Wczoraj obchodziliśmy wyjątkowy dzień dla Mongolczyków – Dzień Niepodległości. Z racji święta – wszystkie szkoły, urzędy były zamknięte, zaś nasze dzieci i pracownicy mieli wole od nauki i pracy. Musieliśmy więc zorganizować im dzień, jak również posiłki. Kuchnią zajęłam się ja, natomiast Marta z ks.Witkiem przygotowali zabawę terenową nawiązując do obchodzonego święta. Nasi podopieczni mieli za zadanie pokonać chińskiego wroga wykonując poszczególne zadania. Trzy godziny na świeżym powietrzu dały się wszystkim konkretnie we znaki – spaliśmy jak zabici;)!
Co pozytywnie zaskoczyło mnie podczas zabawy?! Zaangażowanie osób, po których nie spodziewałam się tego, współpraca w grupach, kreatywność dzieciaków (jednym z zadań było zbudowanie jurty) a także spryt, jakim wykazali się ukrywając i uciekając przed strażnikiem (którym był Cezary!)
Myślę, że ten dzień złączył naszą wspólnotę ze sobą jeszcze bardziej. Dzieci mogły nauczyć się współodpowiedzialności za grupę, wzajemnego słuchania, kompromisu. Po wieczornych modlitwach rozdane zostały nagrody wszystkim grupom. Każdy z naszych maluchów i starszych podopiecznych został nagrodzony – za udział w zabawie i wytrwałość. Father Wiktor zaznaczył także, iż tak naprawdę nie ważne są nagrody, to, kto wygrał, istotny jest zaś udział wszystkich i wspólna praca na rzecz całej grupy. Oby takich dni było więcej!
Pozdrawiam z mroźnego, jednak bijącego gorącym rytmem Amgalan;)

sobota, 22 listopada 2008

Jest taka siła-Miłość prawdziwa!



"Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili" (z ewangelii św. Mateusza).
Dzisiejsza ewangelia wprowadziła mnie w pewną refleksję... Zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy w każdym z naszych dzieci zawsze dostrzegam Chrystusa... Oczywiście-łatwo jest je nazwać Aniołkami, kiedy smacznie śpią, podbiegają, żeby się przytulić czy też bezkonfliktowo wykonują pracę. Ale czy potrafię dostrzec Go szczególnie wtedy w dziecku, gdy jest nieznośne, niecierpliwe, gdy bije innych, gdy doprowadza moją cierpliwość na skraj wytrzymałości?!
Bywają ekstremalne sytuacje... Chociażby wczoraj-oberwałam kamieniem, ponieważ zabrałam piłkę po dwukrotnym upomnieniu, która nieomalże wybiła okna w szkole. Są momenty, kiedy jestem maksymalnie wściekła na nasze pociechy, kiedy mam ochotę "zasadzić kopniaka" takiemu delikwentowi! Jak w przypadku chyba wszystkich dzieci - zachowania naszych podopiecznych nie zawsze są pozytywne. Zaznaczałam wcześniej, że często towarzyszy im agresja, przemoc. Nierzadko ze zbulwersowaniem przyglądam się takim postawom. Wczoraj x.Wiktor podkreślił dość istotny fakt-iż musimy brać pod uwagę ich przeszłość. Wiekszość bowiem z nich pochodzi z rodzin, gdzie byli systematycznie bici "dla zasady" przez rodziców, czy też opiekunów. Poprzez takie doświadczenia nauczyli się przebiegłości, nabyli sprytu, który pozwala im obronić się przed silniejszym osobnikiem. 6-latki są małymi dorosłymi, którzy w wieku 4 lat przeżyli śmierć rodziców, którzy musieli sami walczyć o swój byt na zewnątrz, po wygnaniu z domu przez babcię zanim zostali skierowani do naszej placówki. Mimo młodego wieku przeszli wiele... Doświadczyli sytuacji, które dla nas- europejczyków -wydają się niewyobrażalne. Negatywne emocje, żal, ból, strach przed nocą siedzą w ich wnętrzach uśpione, czając się i wybuchając od czasu do czasu w takich a nie innych zachowaniach. Praca wychowawcza nie jest tu sprawą prostą, nie zawsze owocną. Potrzeba wiele cierpliwości, zrozumienia, ale przede wszystkim serca, aby zrozumaiały, że ich czyny nie zawsze są dobrymi...
Mam jednak świadomość, że jeśli nie my, to kto dostrzerze w nich ludzi wartościowych, mało tego-kto dostrzeże w nich (mimo pejoratywnych zachowań) żywego Boga?!

"W codzienności każda chwila, zwykłe dni są sprawdzianem naszej miłości".

piątek, 14 listopada 2008

Dzidzik!Znowu przykleiłeś choinkę do góry nogami!;)


Czas świąt zbliża się coraz większymi krokami... W związku z tym rozpoczęliśmy przygotowania do tych szczególnych dni w roku. Wspólnie z pracownikami obmyślamy Wigilię dla osób bezdomnych, których pragniemy zaprosić, aby mogli w tym dniu zjeść coś ciepłego, obejrzeć Jasełka przygotowane (mam nadzieję, że się uda przygotować!;0) przez nasze maluchy, a także otrzymać drobny upominek w postaci ubrania, czy produktu spożywczego.
Ja sukcesywnie "produkuję" z dzieciakami kartki świąteczne dla naszych darczyńców. Jak wiedzą moi znajomi-sprawia mi to wielką radochę! Oprócz swoich pomysłów, mogę też poduczyć się języka, bo przecież dzieci co rusz czegoś potrzebują-nożyczek, kolorowego papieru, kleju czy też innych niezbędnych przyborów. Zakres mojego mongolskiego słownika powiększa się zatem;)! Podkreślę raz jeszcze, że nasze dzieciaki bardzo chętnie uczestniczą w zajeciach plastycznych,mają bardzo ciekawe własne pomysły (np. przykleić choinkę do góry nogami!hahah) a przy tym mogę się bardziej im przyjrzeć, poznać. Dzięki wspólnym pracom uczymy się siebie nawzajem-one dokładniej wykonywać pracę, dzielić się materiałami, wykorzystywać je umiejętnie, a ja-pracować z coraz większą grupą, "ogarniać" rozbójników, aby nie przekrzykiwali się, nie wyrywali sobie kartek i innych rzeczy z rąk. Może wydaje się to banalne, ale nie wyobrażacie sobie ile energii trzeba włożyć w wykonanie choćby jednej pracy!
Przed chwilą przybiegły do mnie tzry osoby, ponieważ wykonują kartkę urodzinową dla ks. Wiktora na jutro. Jestem z nich dumna, że bez podpowiedzi, próśb podejmują się samodzielnie zrobienia fatherowi niespodzianki! Tak więc jutro bawimy się!;))))
Jutro przyjeżdża także nasza wolontariuszka Marta, więc mamy podwójne święto!

Cóż więcej?!Dni w Amgalan płyną nieubłagalnie...Nie liczę godzin, ani dni...zanim się obejrzę-jest weekend-podsumowuję wówczas miniony tydzień. Jaki był? Czego się nauczyłam?! Co dałam od siebie ludziom, z którymi obecnie żyję?! I choć bywają sytuacje niemiłe, przykre, dni zaś chłodne-to dziekuję Bogu, że właśnie tutaj zostałam posłana. Jestem wdzięczna, że mam zaszczyt być tu i teraz-w Mongolii, w Amgalan, w Savio Children's Home nie zaś w innym miejscu. Praca misyjna niezbędna jest również w Azji, w której mimo obecności ery komputerowej, mp3, rozwój zatrzymał się w pewnym momencie. Naleciałości komunizmu są ciągle odczuwalne. Istotne jest przewartościowywanie tych ludzi, by mogli doświadczyć, że bardzo ważne jest być a nie mieć! By mogli pojąć, że życie nie opiera się tylko i wyłącznie na tym co dziś, co teraz... że należy patrzeć w przyszłość, by jak powtarza mój znajomy: "nie zatrzymywać się na podziwianiu zachodu słońca, ale podążać za nim!"

środa, 5 listopada 2008

Małe oczka iskrzyły z radości!


W naszym Savio Children's Home zagościł nowy chłopiec. Wczoraj, gdy pakowałam jego plecak, towarzyszyło mi niesamowite wzruszenie a zarazem radość, iż marzenie tego niewinnego dziecka niebawem się spełni. Wiele razy pytał rodziców kiedy pójdzie do szkoły, lecz ci odpowiadali tylko: "w następnym roku". Co bowiem mogli powiedzieć, gdy bieda jakiej doświadczają nie pozwala na zapewienie edukacji chłopcu?!Dziś rano przyszedł na śniadanie z całym podarownym "ekwipunkiem"-plecakiem, czapką na głowie, szaliczku z Kubusiem Puchatkiem, rękawiczkach;) Patrząc na 7-latka myślałam: "jakim człowiekiem będzie w przyszłości?!", "czy wykorzysta szansę, jaka jest mu dana w tym momencie i będzie dobrym uczniem?!". Wiem,że nie będzie mu łatwo, ponieważ nigdy nie był w szkole i ma duże zaległości, ale jeśli będzie wytrwale pracował wierzę, że mu się uda! Obecnie, gdy piszę tę notkę, dzieciaki są w szkole, a ja ciągle myślę o tym małym chłopcu-czy znajdzie kolegów w klasie, czy nikt nie będzie mu dokuczał, czy spodobają mu się zajęcia w szkole?! Gdy szkolny autobus opuszczał teren naszej placówki, w małych czarnych oczkach widziałam lekki strach, przeplatany radością...

wtorek, 4 listopada 2008

"Kiedy chcesz rozpocząć naukę?!-JUTRO!!!"

Niesamowity dzień... pełen pracy, ale także emocji, wrażeń, ciągle nowych pytań, które rodzą się w mojej głowie pod wpływem kolejno spędzonych tutaj dni. Dziś szczególnie mogłam doświadczyć mongolskiego "życia", zobaczyć w jakich warunkach żyją biedni, bezrobotni ludzie...
Pierwsza wizyta odbyła się w jurcie tuż w naszym sąsiedztwie. Dowidzieliśmy się, że mieszka tam rodzina, która ma problemy finansowe, a co za tym idzie-kłopoty z wyżywieniem dzieci. Rodzice są chorzy, bez pracy. W ramach pomocy otrzymują jedzenie, które pozwala im przetrwać. Gdy weszliśmy do ich domu zauważyłam maleńkie zawiniątko na łóżku-może miało dwa tygodnie. Nie ruszało się... Przestraszyłam się nieco, ale po paru minutach dziecko zaczęło upominać się o swoje papu poprzez płacz. Odetchnęłam... Dwuletnia dziewczynka przypatrywała mi się bacznie. Trochę się bała, ale momentami zachowywała się "zaczepnie". Po jakimś czasie przybiegł 7-letni braciszek-usmolony konkretnie;). Fr.Paul wraz z naszym pracownikiem socjalnym rozmawiali o przyjęciu chłopaka do naszej placówki z jego rodzicami. Okazało się, że rodzice zgubili dokumenty-nie tylko dzieci ale także swoje, dlatego sami nie mogą podjąć pracy, dzieci zaś nie mogą uczęszczać do szkoły. Z racji, że są bezrobotni i nie mają pieniędzy-nie mogą starać się o ponowne wydanie dokumentów. Gubienie ważnych dokumentów podobno jest tu normą. Ludzie nie przywiązują uwagi do tego, czy figurują w państwowych kartotekach, czy nie. Znowu pojawia się problem myślenia przyszłościowego... W każdym bądź razie chłopak zostanie przyjęty jutro do naszego domu. Na pytanie fr.Paula "kiedy chcesz zacząć szkołę?!" odpowiedział "maragasz", co znaczy jutro. Postaramy się też pomóc jego siostrzyczkom poprzez darowanie chociażby odzieży.
Następnie pojechaliśmy do domu (także jurty) naszych dwóch podopiecznych (dziewczyny i chłopaka). Mieszkają u nas, ponieważ opiekę nad nimi sprawowała tylko matka, która jest alkoholiczką. Stan mieszkania (jeśli można to nazwać mieszkaniem) jaki zastaliśmy był przerażający. Brud, wielka dziura w syficie przez którą wpada śnieg, rozklekotany materac służący za łóżko... I w tym wszystkim trzecie dziecko, 7-letnie, które pozostało z kobietą. Bez zastanowienia nasz dyrektor podjął decyzję, że jutro również zostanie przyjęty do nas. Czas rozpocząć edukację a przede wszystkim zapewnić stabilny byt chłopcu!
Wracając zajechaliśmy do jurty Butune-chłopaka, którego ojciec wziął 3 tygodnie temu na weekend i nie odprowadził do placówki. Gdy wysiadałam z samochodu serce biło mi z emocji a zarazem stresu. Obawiałam się o swoją reakcję, gdy go zobaczę po 3 tygodniach. Niestety-nie miałam tej możliwości... Okazało się, że chłopak uciekł z domu i przebywa gdzieś na ulicy (tak twierdzą rodzice). Czy można całą tę sytuację wytłumaczyć?! Nie wiem... Chyba jestem tu za krótko, żeby spokojnie mysleć o tym wszystkim, żeby powiedzieć jak mawia nasz dyrektor "it's normal-this is Mongolia"! Póki co-serce krzyczy "dlaczego"?!...

sobota, 1 listopada 2008

Moje serce śpiewa z radości!;)


Kochani!Muszę się z Wami podzielić małym sukcesem, jaki dziś odniosłam! (choć biorąc pod uwagę tutejsze realia nie jest to wcale taki MAŁY sukces!). Otóż moja dusza raduje się, ponieważ udało się mi dziś wykonać z dzieciakami pracę z masy solnej! Przeróżne figurki właśnie leżą na moim biurku i się suszą! Pewnie myślicie sobie "co w tym wielkiego?!", ale wierzcie mi-praca z naszymi dzieciakami wcale nie jest łatwa, wymaga wielkiego zacięcia, cierpliwości, poświęcenia i konsekwencji. Być może pisałam wcześniej, iż musimy uczyć je podstaw-poszanowania rzeczy, które dostają do rąk, szacunku do pracy wykonanej przez kolegę, wykańczania rozpoczętej pracy. Czasem przypomina mi to syzyfową pracę, ale wiem, że jak mówi przysłowie "bez pracy nie ma kołaczy". I choć bywają chwile, że dzieciaki po 5 min. uciekają mi od rozpoczętej pracy i w środku "zalewa mnie krew" ciągle mam nadzieję...
Drugą niesamowitą chwilą dzisiaj była dla mnie nauka gry na gitarze Davki-naszej podopiecznej, która przedwczoraj ukończyła 18 lat. Niedoopisania jest uczucie, kiedy mimo bariery językowej widzisz, że możesz czegoś ich nauczyć!Lord is Greate! tyle na dziś;))))))))