Co nowego u nas?! Nasza wspólnota się powiększa. Nie wiem czy jest to powód do radości, czy smutku. Rozpatruję bowiem ten fakt w dwóch kategoriach: kolejnemu dziecku zapewniona zostaje edukacja, podstawowa opieka, dach nad głową, ciepły posiłek, ale z drugiej strony: trafia do nas kolejne dziecko z rodziny dysfunkcyjnej, które nie miało zapewnionej odpowiedniej opieki, zaspokojonych elementarnych potrzeb. Ile takich rodzin jest w Mongolii?! Jeden Bóg raczy wiedzieć…Opiekę nad 14-letnim Batcodżenem (tak ma na imię) sprawuje ojciec. Tak naprawdę nie wiadomo w jakim stopniu do tej pory wypełniał swoje obowiązki. Matka zmarła 2 lata temu. Mężczyzna zgłosił się do naszej placówki, ponieważ warunki w jakich mieszkają są zatrważające: mała klitka (coś w rodzaju kiosku), w której mieści się tylko jedno łóżko – nic więcej. Gdzie się stołowali, czy mieli jakiekolwiek ogrzewanie? – nie wiadomo… Ojciec podejmował dorywcze pracy, żeby zapewnić synowi jakikolwiek byt. Musiał jednak zrezygnować, ponieważ pod jego nieobecność, osoby z zewnątrz wkraczali do ich „domu”, bili chłopca zabierając wszystko, co nadawało się na sprzedaż. Chłopak chodził wcześniej do szkoły, do 6 klasy, tak więc lada dzień będzie ją kontynuował w Don Bosco. Plecak czeka na niego gotowy;). Jest u nas zaledwie od południa, widzę jednak, że nie ma większych problemów z aklimatyzacją. Pozytywnie mnie zaskoczył, gdy przyszedł do kuchni i powiedział mi „seno” (tzn. cześć). Nasze dzieciaki zachowały się wzorcowo – zadbały o niego, oprowadziły po placówce, radośnie powitały brawami podczas kolacji. Mam nadzieję, że będzie mu u nas dobrze!
W ostatnie dni pogoda nas nieco oszczędza. Nas, ale także nasze budynki. Ostatni kaloryfer pękł w sobotę. Od tamtej pory cisza i oby trwała ona do wiosny… Podobno i tak tegoroczna zima jest łagodna (maksymalna temperatura, jakiej tu doświadczyłam sięgała -35 stopni). W każdym bądź razie jeszcze luty przed nami… Dzięki Bogu dzieci nie chorują zbyt często (w końcu to Mongołowie, nie to co ja!). Codziennie hartują swoje młode organizmy spędzając każdą wolną chwilę na sankach. I mogę do znudzenia ganiać je za brak czapki, czy kurtki – im jest ciągle chalun (ciepło)!
Cóż więcej? Przygotowujemy się do święta Jana Bosco, podczas wieczornych modlitw codziennie odmawiamy z dziećmi nowennę, nasi podopieczni głębiej też zapoznają się z jego życiem i działalnością.
I tak mija dzień za dniem… Każdy niby podobny do siebie, ale zupełnie inny… Czas płynie niczym wartka rzeka, do której nie sposób ponownie wejść. Staram się zatem wykorzystywać go maksymalnie, zapisywać w pamięci uśmiech każdego dziecka, momenty spędzone wspólnie, wszystko to, co będzie przypominało mi o nich po powrocie.
Wszystkim odwiedzającym życzę SŁOŃCA, takiego jakie mamy tutaj w Mongolii, które rozprasza wszelkie smutki i tęsknoty, które rozpromienia serce!