poniedziałek, 30 marca 2009

Nasza rodzina się powiększa!;)



Śmię donieść, iż nasza salezjańsko-amgalańska rodzina powiększyła się w minionych dniach! Mamy bowiem:




... o 7 prosiaczków more;)!









... o 2 cielaczki i 1 byczka more;)!





... o 7 czarnych psiaków more:)!



Pozdrawiam z naszego kochanego zwierzyńco-sierocińca!

sobota, 28 marca 2009

Ja tylko na chwilkę...

Niczym mongolski śnieg zjawiam się dziś na chwilę;). Chcę wspomnieć bowiem o dzisiejszych rekolekcjach, które przeżywaliśmy u Biskupa. Treści w nich przedstawione w sposób szczególny przywołały mi na myśl naszych Kochanych wolontariuszy: tych, którzy przebywają obecnie na misjach, tych, którzy powrócili, jak również tych, którzy się przygotowują do wyjazdu. Dlaczego?! Jednym bowiem z pytań podczas wstępu do medytacji było: "czy jestem szczęśliwy (-a) w miejscu, do którego posłał mnie Pan?" Drugie, które również stanowi dla mnie wielką wartość brzmiało: "czy inni są w stanie dostrzec we mnie Chrystusa?". Niby jasne, proste, jednak jak głębokie...Mija pół roku od mego przyjazdu... To dość wystarczająco, by móc odpowiedzieć sobie na owe pytania. Podsyłam je również Wam moi Kochani - do Zimbabwe, Zambii, Azerbejdżanu, Ugandy i innych miejsc, gdzie nas pełno;) Warto odświerzyć i zweryfikować cel, z jakim przyjechaliśmy, by do końca, jak najpozytywniej, maksymalnie wykorzystać czas nam dany! Tego Wam życzę!To tyle na dziś;) Pamiętam o Was w modlitwie!
ps. Właśnie sprzątneliśmy nasz domek "letni", który to miał czelność zamarznąć w grudniu. Prace podjęte przez naszych podopiecznych dobiegają końca i lada dzień przenosimy się do naszej dziewczęcej "willi"!

wtorek, 24 marca 2009

Nieustannie wiosłować pod prąd...


No to mamy ferie! Nasze najmłodsze pociechy przez dwa tygodnie mają wolne, ale oczywiście nie do końca od szkoły;) Nie ma tak łatwo! Wyniki z ostatniego semestru nie były zbyt porywające, więc zdecydowaliśmy o codziennej „odrabiance” (ku uciesze naszych pociech;)!). Do tego gratisowo dorzuciliśmy angielski, przed którym trzeba użyć mnóstwo energii, by przekonać delikwenta, iż w przyszłości może on u się przydać… Drodzy – nie myślcie, że torturujemy nasze dzieci nauką! Czym prędzej spieszę wyjaśnić, że tak nie jest;). Postanowiliśmy położyć większym nacisk na edukację, gdyż większość z naszych dzieci ma spore braki w nauce a to przez to, że przed przyjściem do naszej placówki w ogóle nie chodziła do szkoły. Bywa tak, że 14-latkowie uczą się pisać, czytać i liczyć… Smutne, jednak prawdziwe. Rodziców nie stać na zapewnienie wyżywienia dziecka, więc cóż tu się rozwijać na temat nauki… Z tego względu jesteśmy wdzięczni naszym opiekunom adopcyjnym za wsparcie materialne, dzięki któremu możemy opłacić naukę naszych podopiecznych, podręczniki, przybory szkolne, transport. Będąc tutaj i widząc jak niesamowicie wielki problem stanowi brak możliwości podjęcia nauki po pierwsze: doceniam to, że mogłam sama się wykształcić, a po drugie, że nasze dzieci mogą chodzić do szkoły! Pamiętam moment, gdy byliśmy na wywiadzie środowiskowym, podczas którego nasz dyrektor zapytał Batbajera (7-latka), kiedy chce iść do szkoły. Malec odparł „jutro”! Myślę, że mimo tego, iż czasem narzekają podczas odrabiania lekcji, lub też wolą pograć w piłkę, to w głębi serca są szczęśliwi, że mogą rano nałożyć swój plecak, wieczorem usiąść do swojej podpisanej imiennie ławki. Te rzeczy nie czynią ich anonimowymi, pozwalają utwierdzić w świadomości, że mają coś na własność.
Mimo, że mamy zaledwie 11 maluchów (7-15 lat), pracy przy nich (jeśli chodzi o naukę) nie brakuje. Każde dziecko chciałoby, by uwaga była poświęcona tylko i wyłącznie na nim. Poziom w nauce też jest zróżnicowany, więc nie ma szans na tłumaczenie wszystkim tego samego materiału. Część dzieci jest bardzo bystra, nie ma problemów ze zrozumieniem treści (czasem nieco leniwa), część jednak wymaga indywidualnych zajęć, poświęcenia większej ilości czasu. Dużo by można pisać na ten temat, gdyż jest on bardzo istotnym patrząc przez pryzmat przyszłości naszych dzieci. Uczymy ich sumienności, staramy się wpajać zapał do nauki. Wiedzą, że bez wykształcenia, zawodu będzie im trudno znaleźć pracę, że stanowią one „przepustkę”, by za kilka lat usamodzielnić się. Dla mnie osobiście stanowi to niesamowite doświadczenie – musiałam przyjechać do Mongolii, spotkać i pracować z dziećmi ulicy, by docenić wartość nauki.

Z nauką jest jak z wiosłowaniem pod prąd. Skoro tylko zaprzestaniesz pracy, zaraz spycha cię do tyłu.
Benjamin Britten


Z prośbą o modlitwę za naszych mniejszych i większych uczniów
Iwona sister*

poniedziałek, 16 marca 2009

W ciągłym zadziwieniu…


Za miesiąc będziemy obchodzili Święta Wielkanocne. W związku z tym wybrałyśmy się z Martą do Ulaanbataar, by dokonać zakupu potrzebnych nam materiałów do wykonania kartek świątecznych z dziećmi. Wspomnę, że nasze lekcje języka mongolskiego wydają coraz lepsze owoce, zatem częściej udajemy się same po zakupy, podczas których jesteśmy w stanie dowiedzieć się o ceny niezbędnych rzeczy, możliwość wystawienia rachunków. Oczywiście nieustannie wzbudzamy zainteresowaniem swoim wyglądem (aż tak bardzo nie przytyłyśmy!;)), kolorem oczu, blond włosami. Przestaje nas dziwić fakt, gdy biorą nas za „oros chun” (Rosjanki), gdy w sklepach, czy na ulicy, gdy o cokolwiek pytamy (oczywiście po mongolsku!), w odpowiedzi słyszymy łamany język rosyjski;).

Idziemy na tramwaj. Radujemy się ciepłym dniem, podziwiając otaczające nas wokół góry. Co raz ktoś nas zaczepia, przysłuchuje się obcemu językowi… Tramwaj nr 4 stoi z otwartymi drzwiami. Wchodzimy do środka, zajmujemy w miarę wyglądające na czyste siedzenia. Po chwili przychodzi pani z butelką wody, którą zaczyna polewać po podłodze i wszystkich wyprasza. Zaczyna zamiatać. Czekamy na inny tramwaj ok. 15 min. Żaden nie nadjeżdża. Przyglądamy się maleńkiemu, słodkiemu pieskowi, który jeśli nie wykaże się sprytem – szybko skończy swój żywot pod jednym z samochodów. Niestety – taki widok można spotkać bardzo często. Gromady dzikich psów wałęsających się po ulicach stanowią normę.

Nasza „czwórka” jest już czysta, więc wsiadamy z powrotem. Piasek zmieszany z wodą polewaną przez panią daje średni efekt, kurz unosi się w powietrzu dusząc pasażerów. Zasłaniam się szalikiem. Najważniejsze, że jest w środku ciepło! Czekamy kolejne 15 min. na odjazd. Ktoś wbiega do ruszającego tramwaju. Gdzie można kupić bilety? Zazwyczaj w miejskich środkach lokomocji można się spotkać z rodzinnymi biznesami: mężczyzna za kierownicą, żona, lub ktoś z rodziny chodzi po autobusie, czy tramwaju i sprzedaje bilety. Dojeżdżamy do miasta. Sztuczna palma w Ulaanbaatar (gdy na dworze -30), jurty w środku miasta zaraz przy ekskluzywnych biurowcach, panie siedzące na chodnikach z telefonem stacjonarnym u których można zadzwonić też już nie przykuwają naszego wzroku tak jak na początku. Po drodze spotykamy ze dwie stłuczki – nie dziwią nas one, są „chlebem powszednim”, bowiem kierowcy jeżdżą jak piraci, nie zważając na światła, przepisy. Każdy ma pierwszeństwo. O pieszych nie wspomnę… Opanowałyśmy już sztukę przechodzenia przez jezdnię (celowo nie piszę „pasy”) – grunt to być pewnym siebie, albo iść zaraz za Mongołem;).

Odwiedzamy ciąg sklepików papierniczych, porównujemy ceny, oczywiście – za „twarz” płacimy więcej. Nie dziwi nas to… Ceny w sklepach, aptekach są najczęściej „wymyślane” przez sprzedawców. Wiedzą, że z „zapadniaków” mogą zedrzeć więcej pieniędzy. Z jednej strony przykre, a z drugiej mam świadomość jak niewiele zarabiają.

Głód daje o sobie znać. Zachodzimy więc do „cajnego gadzaru”, by przekąsić małe co-nieco. Bierzemy menu. Po chwili pani przychodzi i wymienia na inne. Patrzę na Martę znacząco i pytam: „czy obcokrajowców obowiązuje inny cennik?!”. Zjadamy po chuszurku i sałatce jajecznej, po czym kierujemy się w stronę autobusu. Po drodze odwiedzamy jeszcze kilka sklepów – wszystko w nich błyszczy, trendy ubrania to te, które mają jak najwięcej cekinów, świecidełek. Stwierdzam, że nie jestem na topie;(

Na przystanku autobusowym łapiemy „czternastkę”, która jedzie do naszego Amgalan. Z każdym przystankiem robi się coraz tłoczniej, bowiem jest pora, gdy dzieci kończą szkołę, dorośli pracę. Na ulicach korki. Pan „wczorajszy” ziewa mi prosto w twarz. Uznaję, że z moją chorobą lokomocyjną dalsza podróż nie jest zbyt bezpieczna. Marta też nie czuje się najlepiej. Postanawiamy wpaść do Czarka na kawę, by w Don Bosco poczekać na naszego kierowcę, który odbiera dzieci ze szkoły. Spoglądam coraz na zakupy, które trzyma Marta, bowiem przykuły one uwagę gościa za nią. Na jednym z przystanków wsiada pani w zaawansowanej ciąży, w papciach, szlafroku. Patrzymy znowu po sobie… Pytam: „czy jest nas jeszcze coś w stanie tutaj zaskoczyć?!” Minęło pięć miesięcy mego pobytu, jednak co rusz coś zadziwia, coś zaskakuje. Moja uporządkowana natura buntuje się nieco w tym zupełnie innym świecie… W świecie mongolskim, gdzie punktualność jest cechą króli, gdzie to co nienormalne dla nas jest czymś normalnym dla nich. Na koniec dnia przychodzi myśl: „przecież gdyby wszystko było poukładane, zaplanowane przez nas to jaki by sens miało życie?! Było by szare, bez niespodzianek… A tak? Można co rusz się zadziwić, zaskoczyć, bo życie to przecież jedna wielka NIESPODZIANKA!”

Życzę Wam, aby życie zaskakiwało Was każdego dnia (oczywiście jak najbardziej pozytywnie!), byście potrafili dostrzec w czymś niezwyczajnym coś zwyczajnego!

wtorek, 10 marca 2009

"Otwórz okna swego serca i patrz!"


Życie w Amgalan toczy się swoim rytmem. Z nadejściem Nowego Roku rozpoczęła się kalendarzowa wiosna. Jej oznaki można dostrzec za oknem: topniejące lody, coraz cieplejsze promienie słońca. Po długiej zimie nasze pociechy nie mogą znaleźć sobie miejsca na podwórku. Są wszędzie: na dachu altanki, w altance, w piaskownicy, na kontenerze, na dźwigu. Kopią w piłkę, jeżdżą na rowerze, bawią się w chowanego. Nie przeszkadza im fakt, że temperatura nadal minusowa i wieje zimny wiatr! Rozbrykane, umorusane, uśmiechnięte od ucha do ucha każdego dnia coraz bardziej ociągając się zasiadają do lekcji. Tę wspaniałą dziesiątkę (mam na myśli najmniejsze dzieci) urwisów trudno przyprowadzić do pionu. Co jakiś czas stosuję nowe metody, by zaprowadzić ciszę w klasie podczas odrabiania lekcji: stawianie delikwenta w kąt, usadzanie w osobnej klasie, dodatkowe czytanie. Na jak długo skutkuje?! Różnie…

Ze względu na zmianę pogody (ale też czyste zaniedbania) kilka osób choruje. Na nic nasze prośby, groźby, żeby nosiły czapki, szaliki. W odpowiedzi słyszymy: „Bi mongol chun!” (ja jestem Mongołem). I co Wy na to?! Przekona ktoś takiego mądralę?!;).
Dzień mija za dniem. Tak jak pisałam we wcześniejszym poście – nie spoglądam na kalendarz, nie orientuję się, jaki mamy dzień tygodnia. Mój pobyt odmierzany jest tu niepowtarzalnymi sytuacjami, rozmowami, które dają wiele do myślenia, które uczą niesamowicie… Uczą pokory wobec życia, dziękczynienia i docenienia tego, co się otrzymało – rodzinę, prawdziwych przyjaciół, możliwość studiowania. Krótkie, bardzo proste wymiany zdań z naszymi podopiecznych przekierowują moje myślenie.
Osiemnastolatek mówi mi „Iwona – ja chciałbym pójść na studia. Nie chcę być tak jak mój ojciec, który bije rodzinę, pije, ponieważ nie ma pracy. Chce zostać informatykiem, znaleźć pracę”.
Kilka dni temu rozmawiam z Davką, która za rok kończy szkołę średnią. Pytam, co planuje robić dalej. Dziewczyna zwierza mi się: „Bardzo chciałabym pójść na studia, ale moja mama nie chce tego”. Odpowiedź jej nieco mnie zaskakuje. Myślę prostolinijnie: „przecież każdy rodzic chciałby, aby jego dziecko poszło na studia, aby uzyskało wykształcenie”. Tymbardziej Davka – dziewczyna bardzo dojrzała jak na swój wiek, dobra uczennica, opiekująca się młodszymi dziećmi, chętnie niosąca pomoc. Pytam więc: „dlaczego”?! Po chwili słyszę: „Nie jest w stanie utrzymać mnie finansowo”. W głowie robi mi się jaśniej. Wiem, że studia w Mongolii są drogie porównując zarobki tutejszych ludzi. Spora część z nich (większość rodziców naszych podopiecznych) pozostaje bez pracy. Davka kontynuuje: „Iwona sister - życie jest trudne. Cztery lata temu zmarł mój tato. Byliśmy normalną rodziną. Jednego dnia doszło do drobnej sprzeczki między rodzicami. Tato w złości się napił (wcześniej tego w ogóle nie robił). Następnego dnia nie wstał – zawał serca. Mama ma nowego męża”. „Kochasz go?”- pytam. „Nie”… Na sercu robi mi się ciężej. Na co moje słowa „życie jest brutalne, ale czasem piękne”?! Owszem - mogę je powiedzieć ja, która mam rodzinę, przyjaciół, ukończone dwa kierunki, która mam pewność, że jeśli coś się w życiu się nie powiedzie – mogę zwrócić się do rodziców. Takie pociesznie nie ma najmniejszego sensu….
Mniej więcej w takim charakterze pisane są życiorysy naszych dzieci. Mają marzenia, plany, lecz niejednokrotnie życie stawia im opór. Nie mają często nikogo, kto mógłby im pomóc, kto by w nie uwierzył, kto by w nie zainwestował… niektóre z nich opuszczą nasz ośrodek w tym, inne w następnym roku. Jak ich życie się potoczy?! Czy znajdzie się ktoś życzliwy, kto będzie w stanie zaufać choć jednemu z nich, zainwestować w niego, podać pomocną dłoń?!
W głębi serca wierzę, że ich los się odmieni, że powiedzą kiedyś Bogu DZIĘKUJĘ za to, co mam...

nie płacz w liście
nie pisz, że los ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno (…)


Jan Twardowski

czwartek, 5 marca 2009

„W Krzyżu miłości nauka”

Rozpoczął się czas Wielkiego Postu. W Mongolii nieco paradoksalnie wyglądał czas wejścia w ten okres, bowiem dokładnie w Środę Popielcową obchodziliśmy Nowy Rok mongolski (oczywiście za dyspensą biskupa). Owe świętowanie przyćmiło nieco moją świadomość rozpoczęcia się tak niezwykłego czasu, który ma przygotować nas na Święta Zmartwychwstania Pańskiego, który przypomina także o kruchości i przemijalności naszego życia…
Zapewne każdy z nas zna istotę tego czasu, jak i zbliżającego się święta, dlatego rozwijanie powyższego tematu przeze mnie uważam za zbędne;).
Chcę jednak krótko zatrzymać się przy słowach jednej z wielkopostnej pieśni, które brzmią „W Krzyżu cierpienie, w Krzyżu Zbawienie , w Krzyżu miłości nauka”.
Przystaję nad nimi, ponieważ chcę życzyć każdemu czytającemu ten blog na czas Wielkiego Postu (i nie tylko) zapatrzenia się w Krzyż…. Spojrzenia na Niego w sposób niecodzienny, wyjątkowy… Zapatrzenia się w Niego oczyma duszy i dostrzeżenia blasku nadziei na Zbawienie... Chcę również życzyć stanięcia przed Nim w prawdzie o sobie samych, by dzięki Jego mocy móc stawać się bardziej podobnym do Tego, który dał się przybić za nasze grzechy… Owocnego czasu Wielkiego Postu!
Z modlitwą - Wasza Iwi***