wtorek, 2 czerwca 2009

Poranna kawa...

Jeden z moich karniewskich znajomych powiedziałby: "Przecieramy zaropiałe oczęta!". Czynię to niezwłocznie przy kubku naturalnej kawy, którą jakże cieżko tutaj dostać. Na szczęście-są Tacy, którzy przebuszują całe Ułaanbaator, żebym mogła się nią raczyć o poranku! Ale nie o kawie miała być mowa. Może jeszcze tylko tyle, że nie mogę się doczekać, kiedy napiję się jej z mamcią!;)
Mamy wtorkowy, bądź środowy poranek-nie orientuję się. "Studenci" w oczekiwaniu na naszego zwariowanego kierowcę grają w kosza. W moich oczach są "nie do zdarcia". Wracają z praktyk wieczorami-szybka kolacji i na boisko! Cóż-z daleka widać duch salezjański!;) Pogoda jak na razie dopisuje, choć w zeszłym tygodniu wróciły minusowe temperatury i padał śnieg. Mamy nadzieję, że nasze ziemniaki przetrwają te anomalie pogodowe!
Maluchy mają wakację. Kilkoro chorowało (łącznie z fr.Wiktorem), na szczęście w "zbiorowych zachorowaniach" możemy liczyć na naszego polskiego ambasadora (z wykształcenia jest chirurgiem), który jest niezawodny! Niestety-jeszcze tylko przez 2 miesiące, bowiem zamykają ambasadę polską w Mongolii;( Nie możemy więc więcej chorować!
W poniedziałek obchodziliśmy Dzień Dziecka, ale nie tylko. Mongołowie obchodzili w tym dniu również Dzień Matki. Było to święto państwowe. Dodatkowo urodziny miał Mongołdziu, zwany Dzidzikiem. Które? I tu mamy zagadkę. Chłopiec utrzymuje, że ma 7 lat, podczas przyjęcia nie otrzymaliśmy dokumentów, ze specjlistycznych badań zębów wynika zaś, że ma 10. Nieprawdopodobne... Pamiętam, gdy słyszałam o dzieciach z Afryki, które nie znają dat swoich urodzin. Wydawało mi się to niemożliwe... a jednak...
Nie mniej jednak było bardzo radośnie! Większość dzieci pojechała z życzeniami do mam. Tych, których nie mają rodzin, usadziliśmy w naszej niezawodnej Toyocie i pojechaliśmy na małą wycieczkę. Zza okna samochodu rozciągały się niesamowite widoki, wszystko się zazieleniło, obudziło do życia. Mężczyźni na koniach poganiający stada owiec, krów, koni... przestrzeń, dzikość.. Nawet dzieciaki były pełne zachwytu! Po odwiedzeniu Czingisa rozbiliśmy się nad rzeką. Wspólne gry, śpiewy... Radości serca aparat nie uchwyci. Po powrocie grill z tymi, którzy zdążyli wrócić, msza św. Zmęczeni totalnie udajemy się na spoczynek. To był piękny Dzień Dziecka i Dzidzika!;)
Czekamy wciąż na decyzję o przeniesieniu się. Ogarnęliśmy z grubsza spalony budynek, nie mamy tu jednak wody, przez powybijane szyby i dziury w ścianach przedziera się zimno. Nie zostajemy jednak sami w potrzebie. Pan zsyła Aniołów Stróżów!
Warzywa w szklarni zaczynają mówić "dzień dobry". Ks. Wiktor z niecierpliwością czeka na pomidory i ogórki. Póki co mamy problem z pieleniem i odróżnieniem warzywa od zielska;) Serducho cieszy się na widok swojskich warzyw, które dzieciaki będą mogły wcinać!
Cóż więcej?! Radość dookoła, choć wyjechały dwie "nieprzeciętne" Polki z UB -Lucynka i Ola;(.

Uciekam na śniadanie z maluchami:)

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Człowiek, jak mówi Kazimierz Popielski, jest istotą temporalną: wynurza się z przeszłości, istnieje dla przyszłości i kreuje siebie w teraźniejszości. Człowieka nie można w sposób techniczny programować na jakieś zadanie, on sam jedynie ma możność „przeprogramować się” na nowe cele, jakie przed nim postawiło życie.

Wytrwałości w działaniach, dla dobra podopiecznych
- życzy Czytelniczka.

Ze świętokrzyskim pozdrowieniem dla Was - Wolontariuszy